Opowiadania z Wielkich Dolin,  Świat Dzieci Czystej Krwi

Kierga

Wpadli za stodołę korzystając z ciemności i chwilowego zamieszania, jakie wywołał pan młody.

Ona ciągnęła go za rękę, on się początkowo opierał, no bo i młody był, i nie wiedział, jak się z dziewczyną postępuje, ale ona czekać dłużej nie chciała.  

Oglądał się co chwila, bo bał się, że któryś z braci go zobaczy i pobiegnie za nimi, albo, co gorsza, zawoła resztę i zamiast tego, co wreszcie stać się miało, będzie tylko wstyd, zgryzota i wściekłość.

Okrzyki porządnego weselnego mordobicia, które dopiero się rozkręcało, powoli znikały w ciemnościach gwiaździstej, jesiennej nocy. Głuche odgłosy ciosów i uderzania pozostawały gdzieś z tyłu, a przed nim były już tylko kasztanowe włosy dziewczyny i jej śmiech.

– No, szybciej! – Biegli wzdłuż bielonej ściany chaty. Dziewczyna ponaglała go i ciągnęła coraz mocniej. Spojrzał na jej kolorową kieckę w paski i długie dwa warkocze związane niebieską wstążką, do których powpinała kwiaty i objęła granatową bumelką. Nagle przystanęła, ujęła go za dłonie, a on patrzył wyłącznie na jej piersi uwięzione w zielonym gorsecie przewiązanym jasną tasiemką. Nie zważał ani na wyhaftowane na nim koguciki, ani na kołnierzyk wykrochmalonej koszuli z prostokątnymi rogami. Chciał je dotknąć, uwolnić, lecz bał się, że dziewczyna mu na to nie pozwoli.

– A miłujesz ty mnie? – zapytała zbliżając się jeszcze bliżej. Patrzyła na niego z dołu, bo za wysoka nie była, a jej piersi ciągle falowały z każdym nabieranym oddechem.

– Miłuję… Oj bardzo… – wysapał dusząc się z pożądania. W gardle czuł wióry, a jeszcze ona spojrzała na wybrzuszenie w jego jasnych spodniach i uśmiechnęła się zalotnie.

– No widzę, że bardzo! – powiedziała jeszcze bardziej uwodzicielsko i wbiła się ustami w jego usta. Dotykała go łapczywie, najpierw po piersi, teraz zsuwała dłoń po brzuchu, zaczęła wyciągać mu koszulę i wiedział, że za chwilę znajdzie…  

Nie zważali ani na łomot tłuczonych garnców, ani na trzask łamanego płotu, na który przewróciło się kilku dziarskich weselników. W rozszarpywaniu wstążek gorsetu i zadzieraniu spódnicy nie przeszkodziły im także wrzaski dostojnej czepczarki, która biegała po podwórzu i chciała całe rozszalałe towarzystwo zmusić do wzięcia udziału w tradycyjnym tańcu zwanym skakańcem z czepkiem. Niestety, walka drużbów z dwoma braćmi panny młodej okazała się ważniejsza od oczepin, które ich zdaniem można było przeprowadzić i później.

Ilustracja z „Kodeksu Manesse”

Babka pana młodego, ubrana w najbardziej kolorową chustę, jaką udało jej się wydobyć z kufra, stała jak kamienny posąg przed drzwiami do chaty. W rękach trzymała tacę, na której położyła specjalnie wypieczony na wesele bochen chleba. Za nią czekały niecierpliwie cztery druhny, które miały zanieść go do stołu, położyć po środku i odśpiewać świętą pieśń. Panna młoda, gdyby wykazała zainteresowanie odwieczną tradycją, a nie łajaniem pana młodego, powinna właśnie, ku czci Jedynego, przystąpić do czterokrotnego zataczania chlebem wokół stołu i rozsypać przy tym sól, którą za aż dwanaście miedziaków i trzy kury nabył dla niej ojciec na jarmarku w Żmigrodzie. Następnie czepczarka zdjęłaby jej wianek z głowy, wypowiedziała znane tylko sobie święte słowa, podrażniła się trochę z gośćmi, po czym założyłaby młodej lniany czepek. Od tej chwili panienka zmieniłaby się w kobietę, mężatkę. Później zaczęłyby się długo wyczekiwane przez młodzież tańce i wręczanie podarunków.

Tymczasem nikt nie interesował się ani czepczarką, ani druhnymi, ani pachnącym chlebem, ani solą trzymaną w białej, bawełnianej sakiewce przez matkę panny młodej. Na podwórku ciągle trwała regularna bójka. Goście, bądź to dopingowali swoich znajomków, bądź to decydowali się wziąć w niej czynny udział. Pojawiły się zatem pierwsze sińce wokół oczu, odarte rękawy i zakrwawione nosy. Takiej zabawy we wsi dawno nie widziano.

Gdy zatem szary jeździec wjechał na siwym koniu poprzez przyozdobioną kwiatami bramę, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Pan młody chwycił właśnie głowę swego adwersarza pomiędzy kolana i okładał ją to z prawej, to z lewej. Towarzysz tamtego, chcąc wykazać się odwagą, mimo iż był chudy i raczej słabowity, wskoczył młokosowi na plecy i mocno ucapił jego szyi. Nowożeniec, zdziwiony atakiem z tyłu, musiał zatem pozostawić nieprzytomnego zresztą już młodzika i starał się ściągnąć uparciucha przerzucając go do przodu. Obaj wpadli na pomocnika kowala, który wypiwszy już sporo, nudził się lekko żałując, że nie bierze udziału w starciu.

Teraz uznał się za zaproszonego do tańca. Z uśmiechem na zarośniętej buzi, jednym ruchem strącił z siebie chudego młodzieńca i rzucił nim w stronę szarpiącej się trójki weselników. Na widok siłacza dwie córki Wiśniaka spod lasu aż zapiszczały z radości i klasnęły w dłonie. Widząc, że jest uważnie oglądany, pomagier postanowił wykazać się jeszcze bardziej, zwłaszcza że od pewnego czasu szukał sobie żony. Pana młodego zdecydował jednak oszczędzić. Wrzask świeżo poślubionej uświadomił mu bowiem, że tego akurat należy zostawić na chodzie, chociażby z uwagi na umożliwienie żonkosiowi odbycie nocy poślubnej. Ostrożnie objął więc całą jego twarz swą kowalską, potężną dłonią i po prostu odsunął od siebie. Uczynił to jednak z wystarczającą siłą, by chłopak usiadł, a raczej wrył się zadkiem w klepisko, bardzo zaskoczony przejściem z drapieżnej ofensywy w stateczną zadumę nad wynikiem potyczki i jej sensem.

Pomocnik kowala, kątem oka czujnie obserwując płonące policzki dwóch dziewoi, nie zamierzał kończyć w ten sposób. Rozbratawszy ramiona grzecznie uprosił stojącą obok jedną z ciotek panny młodej o przytrzymane mu odświętnej kamizelki, podwinął białe, długie rękawy i ruszył do boju, prosto w gromadkę związanych ze sobą w różnych układach osobowych młodzieńców.

Tymczasem jeździec, nie bacząc na otoczenie, przywiązał konia do resztek ocalałego płotu. Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem małej dziewczynki, która siedziała na ławeczce przy domu obok jakiejś staruszki i spokojnie oglądała widowisko. Kiwnęła głową witając się z nim jak ze starym znajomym, a on niemal niezauważalnie odpowiedział jej tym samym. W głębi serca ucieszył się, że nie będzie sam, po czym zaczął się rozglądać, bo to, czego poszukiwał, znajdowało się bardzo blisko.

Dziewczyna wypuściła z ciepłych dłoni to, co w nich trzymała, uśmiechała się ciągle i jednym ruchem poluzowała wstążki w gorsecie. Chłopak miał wrażenie, że zaraz wykipi. Drżącymi palcami zaczął dotykać koszuli i już, gdy miał dotknąć jej piersi, odwróciła się i zaczęła biec.

– No chodź! – zawołała i zniknęła za rogiem chaty.

Z trudem przełknął ślinę, bo nadal miał sucho w gardle. Ruszył za panienką i gdy skręcił, ujrzał ją opartą o ścianę. Wypinała się zalotnie i lekko podkasała sukienkę.

Master of Guillebert de Mets (domena publiczna)

– A ty co tu wyczyniasz? – zawołał jego starszy brat, który przyszedł chwiejnym krokiem przytrzymując się ściany chałupy. Po jego głosie słychać było, że spożył już nie jeden kubek gorzałki. – A to kto? – zapytał wychylając się i zerknął na dziewczynę. Ta wyprostowała się i wygładziła materiał. Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Odejdźże – odparł nerwowo chłopak. Miał ochotę kopnąć brata w dupę i to na tyle silnie, by nie odważył się tu wracać. – Odejdźże, mówię, no!

– Kto to jest? – zapytał ponownie, beknął i postąpił o krok. – Co ta za dziewka? Skąd jest?

Chłopak zastąpił mu drogę. Nie miał nic do stracenia.

– A co ci do tego, co? Zjeżdżaj mówię! Moja jest!

– Nie jest z naszej wioski, a taką ślicznotkę na pewno bym zapamiętał. Skąd jesteś? – zapytał wprost, lecz ona milczała. – Zejdź mi z drogi, szczeniaku – warknął i dotknął ramienia brata.

Chłopak tylko na to czekał. Odsunął się lekko i z całej siły uderzył konkurenta w nos. Kostki palców zapłonęły bólem, oszołomiony brat cofnął się zalewając się krwią.

– O skurwysynie, ty! – jęknął i splunął. – Jak cię…

Kiedy miał ruszyć do ataku, ktoś złapał go za łokieć i powstrzymał. Zakrwawiony odwrócił się i ujrzał przed sobą ukrytą pod kapturem niknącą w mroku twarz mężczyzny. U jego pasa błysnęła okrągła, srebrna głowica miecza. Nieznajomy spojrzał na niego swymi szarymi, chłodnymi oczami i młokos wiedział, że nic tu po nim. Trzymając się za krwawiący nos, spuścił głowę i szybko się oddalił uciekając za róg chaty.

– Kim jesteś? – zapytał nadal w bojowym nastroju chłopak, lecz mężczyzna w ogóle na niego nie patrzył. Swój wzrok skupił na dziewczynie nadal stojącej przy ścianie i ruszył w jej kierunku. – Stój!

Nowoprzybyły zatrzymał się, powoli zdjął kaptur z głowy i okazało się, że jest starszym mężczyzną o siwych, splecionych w kilkanaście warkoczyków, włosach. Mógł mieć ze czterdzieści wiosen, miał chudy, spiczasty nos, a gdy spojrzał na chłopaka, okazało się, że twarz pokrytą miał wzorzystymi tatuażami. Prawe oko zakrywał czarną opaską.

– Odejdź stąd, chłopcze. Nic tu po tobie – powiedział spokojnym, lecz stanowczym głosem.

– Czego chcesz? – zapytał odważniej. Chciał bowiem zaimponować dziewczynie, noc bowiem była jeszcze długa i obiecał sobie, że nie może zmarnować takiej szansy jak ta.

– Skąd jesteś? – zapytał mężczyzna ignorując pytanie młodzieńca. Słowa swe skierował do panienki. Ona jednak, uważnie wpatrując się w nowoprzybyłego, uparcie milczała. – Znasz ją? – tym razem zwrócił się do wprost do chłopaka.

– Znam! – odpowiedział dziarsko, mimo że skłamał. W rzeczywistości ujrzał ją pierwszy raz na początku weseliska, gdy stała na drodze i wpatrywała się w korowód gości. Podszedł do niej, zagadał i zaprosił na ucztę. Nie oponowała, tylko tak ślicznie się do niego uśmiechnęła.

– To jak się zwie? – usłyszał kolejne pytanie. Nie potrafił na nie odpowiedzieć ani ponownie skłamać, bo świdrujące płomyki w oczach mężczyzny przeszywały go na wylot. – A wiesz chociaż, skąd jest?

Nie znał odpowiedzi i na to pytanie. Zaczął się zastanawiać, jak to jest możliwe, że mimo że rozmawiał z dziewką pół nocy, niczego się o niej nie dowiedział.

– Nigdy nie byłeś z kobietą, prawda?

Spąsowiał i nadął policzki. Chciał coś odpowiedzieć nieznajomemu, ale miał pustkę w głowie.

– Tak myślałem – usłyszał w zamian. – Przybyłem zatem na czas.

Mężczyzna ostrożnie wyjął z pochwy miecz. Był piękny – cały lśnił srebrną poświatą. Miał prostą rękojeść ze zdobioną delikatnymi rytami głowicą, karbowanym trzpieniem i cienkim jelcem. Nasada głowni łączyła się z delikatnie zaznaczonym podwójnym zbroczem metalowym listkiem lub głową jakiegoś zwierzęcia, lecz chłopak nie zdążył przypatrzeć się zdobieniu.

Dziewczyna syknęła i pokazała zęby. To nie była naturalna reakcja na widok broni, nawet tak przedziwnej jak ta.

– Wyłaź, kiergo! – krzyknął szary nieznajomy i ruszył prosto na nią. Panna wyszczerzyła zębiska, wydawało się, że nagle pokazała kły, a przez jej włosy przemknęło coś jak fala światła, która przez chwilę zmieniła ich kolor na siwe. Zamachnęła się, a wtedy chłopak ujrzał, że jej dłonie zakończone były szponami. Gdzieś znikła jej miła, słodka twarzyczka, teraz była to sama dzika, zwierzęca wściekłość. Mężczyzna dość szybkim i pewnym ruchem dłoni zawinął ostrzem w powietrzu i sieknął raz, wbijając się mocno w ciało dziewki. Chłopak nie widział, co się stało, bo płaszcz starca wszystko zasłonił, ale gdy tylko mężczyzna przyklęknął wyszarpując koniec miecza, ujrzał, że dziewczyna padła na ziemię.

– To wszystko – usłyszał, po czym widząc tryskającą krew i wytrzeszczone, nieludzkie oczy, osunął się i natychmiast zwymiotował. Nieznajomy podszedł do niego i położył mu rękę na głowie.

– Miałeś wiele szczęścia, młokosie. Ciesz się, że nie odgryzła ci kuśki – powiedział i uśmiechnął się przyjaźnie. – Szkoda, że tamtym się nie udało – dodał niezwykle cicho.

– Jak…

– Ano zobacz, z kim chciałeś spędzić upojną noc – mężczyzna odwrócił się i ruchem głowy wskazał na ciało leżące na trawie. Młodzieniec powstał, otarł zawilgocone usta i zobaczył, że w miejscu, gdzie przed chwilą leżała dziewczyna, znajdowały się zwłoki jakieś grubej, starej, siwej i potarganej kobiety.

– Powiedziałeś, że to była… kierga? – Mężczyzna przytaknął. W jego oczach czaił się smutek. – Ale przeciecz magia już dawno odeszła…

– To prawda – odrzekł ocierając krew z ostrza o połę płaszcza. – Ale wiedźmy zawsze czają się w ciemnościach i wyłażą wtedy, gdy czują naszą słabość – powiedział na odchodne nieznajomy. Włożył miecz do pochwy i bez słowa zniknął za chatą. Chłopak pobiegł za nim. Widział, jak dosiada konia i kieruje w stronę drogi. Założył szary kaptur na głowę i bez słowa zniknął w ciemnościach.

Młodzieniec pozostał sam na podwórzu. Nagle zorientował się, że panuje tu zupełna cisza. Obejrzał się i ze zdziwieniem dostrzegł, że wszyscy weselnicy gdzieś zniknęli. Na ziemi leżały porozrzucane butelki, kwiaty, misy i resztki jedzenia. Wołał, krzyczał, groził, zaklinał i złorzeczył. Weselników nie było ani w chałupie, ani w żadnym z budynków. Nie było ich w lesie, na polach i we wsi, ani w żadnych innych osadach, tych położonych nieopodal, jak i w którejkolwiek z tych dalszych.

Kiedy wiele dni później opowiadał sąsiadom o spotkaniu z kiergą i odzianym w szary płaszcz mężczyzną, pewien starzec powiedział, że chłopak miał wielkie szczęście. Nie chciał jednak wyjaśnić, co ma na myśli. Nie odpowiadał na pytania o magię, ani o pochodzenie nieznajomego, choć młodzieniec podejrzewał, że doskonale wiedział, kim był.

Chłopakowi mówiono jeszcze, że ktoś widział dziewczynkę, która szła samotnie drogą prowadzącą od chałupy, gdzie odbywało się wesele. Inny natomiast widział ledwo człapiącą babkę, która mimo to znikła tak szybko, jak się pojawiła.

– Siwy człowiek, siwi ludzie – wymamrotał jedynie starzec i spojrzał w księżyc swymi zamglonymi oczami. – Dzięki Jedynemu, że chodzą jeszcze po świecie.

– O czym mówisz, dziadku? – zapytał jego prawnuk, lecz staruszek nie odpowiedział drżąc z zimna i przerażenia.

Total Page Visits: 3218 - Today Page Visits: 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *