
„Płońże, łuno ałunowa, płoń, z ałunu Lucyferze!”
Kiedy łapserdak skoczył na przechodzącego obcego, „wraził palce w jego oczy”, odgryzł mu kawałek nosa i kopnął kolanem w krocze, aż ów zastygł w bezruchu, skutecznie pozbawiając życia Jose Parralesa Sonrientego, zwanego Człowiekiem na mule, ulubieńca samego pana prezydenta Cabrery, na horyzoncie dniało. Budził się nowy dzień, który wielu przeniesie nadzieję, ale innym zgubę.
Na wszystkich i wszystko patrzą czujne oczy kochanego pana prezydenta. Nie umknie im nikt, nawet Miguel Cara de Angel (a piękny był i niecny jak sam Szatan), który goniąc za miłością (że też sobie wybrał i porę, i źródło swych namiętności), na własnej skórze sprawdzi przysłowie o łasce, która na pstrym koniu… wiadomo.
„Pan prezydent”, brawurowo (inaczej tego ująć nie potrafię) przetłumaczony przez Kacpra Szpyrkę, to jedna z lepszych książek, które w ostatnim półroczu miałem przyjemność czytać. Ocierająca się o groteskę, a niekiedy i farsę, fabuła pokazuje krwawy terror despoty. Asturias rozprawia się z rządami Carery uzmysławiając nam, że dyktatorskie limuzyny jeżdżą zawsze tymi samymi drogami. Nieszczęść doświadczają wyłącznie niewinni, zaś ci z piedestału spadają z niego gwałtownie, niekiedy nie wiedząc nawet dlaczego. Pan prezydent to postać potężnie obśmiana przez autora, ale w żartach o nim tkwi bolesne ziarnko prawdy – zbyt łatwo odszukać we współczesności podobne do Carery postaci, które trzymając swych „poddanych” żelazną dłonią, oddzieleni od świata grubymi murami zabarykadowanych twierdz, są zupełnie odrealnieni. Państwem rządzą obłęd, plotki i brutalni tajniacy. Panuje powszechne donosicielstwo, wyraźny podział pomiędzy nędznymi dołami (jakże ludzkimi i żałosnymi!) a wierchuszką (bandą niegodziwców, otumanionych władzą klakierów), pozoranctwo i wszechobecny strach: reżim musi trwać, nawet jeśli oparty jest na złudzeniu, a zwłaszcza na przemocy, którą dostrzegają wszyscy i jednocześnie twierdzą, że jej nie ma. „Pana prezydenta” czyta się jak opowieść o szczęściu i nieszczęściu jednako (czy miłość może pokonać terror?), a wszystko podane z barokowym przepychem, potężną dawką ekscentrycznej frazy.
Jest naprawdę mocno i pięknie. Zaiste, czytajcie!
I na koniec cytata na poprawienie nastroju „O mój Boże, gnębią mnie gliniarze! Najświętsza Panienko, będzie ze mną cienko! O Krezusie Chrystusie, zmiłuj się”.

