
Wtedy w Loszoncu
Peter Balko urzekł mnie, wręcz oczarował świetną „Wyspą Ø”, dlatego z wielkimi nadziejami przystąpiłem do lektury „Wtedy w Loszoncu” i proszę państwa: sukces i oklaski. Bo to taka ciepła, choć nieco udziwniona (żeby nie napisać „pokręcona”) opowieść z życia pewnego gagatka mieszkającego gdzieś w odludnym mieście na peryferiach wielkiego świata.
Jest tu chłopięco-męska przyjaźń, okraszona odpowiednią dawką emocji, tych dobrych i podłych, miłość do pięknej Alicji, jest bieganie po chynchach, przygody ocierające się o świat magiczny i inne zjawiska, którym nie śniło się słowackim filozofom. To także zbiorowisko postaci niezwykłych i sympatycznych, wśród których przoduje nasz beniaminek (umie np. wyrecytować z pamięci wszystkich świętych z kalendarza i to nawet od końca) oraz Kapia, który nazywa się Koloman (a był, musicie wiedzieć, nieustannie czerwony na twarzy; to on „hersztował groźnej bandzie małych wagabundów i socjopatów”, a „odciski jego zębów zdobiły ciało niejednego łobuza”). Jest również Kilimandżaro, który twierdzi, że koniec świata jest blisko i ojciec, z którym chodzi się czasami na polowania (a nie poluje się na trzeźwo!). Jest pachnący lawendą nóż, który dostaje swój własny rozdział. Jest Zapalony Karciarz i Papa Bango (Cygan nad Cyganami), wyciągnięta z filmów grozy Kogucia Wdowa oraz leżące przed fabryką sardynek rybki, które czekały na reinkarnację (a świadkowie tej niecodziennego wydarzenia na rozwój sytuacji).
Ale im dalej w tekst, im głębiej wnikamy w Loszonc, tym bardziej ogarnia nas zaskakująca nostalgia. Chłopięco-dziecięcy świat wymyka się niespodzianie, a na pierwszą stronę wtłacza się coś czarnego i złego, co może przynieść tylko łzy i gorycz. Pięknie to wszystko Balko opisał.
Aby nie kończyć złowieszczo, „Loszonc” to kopalnia cytatów ładnych i tych, którymi zabłysnąć możemy na mniej formalnej imprezie (najlepiej literackiej), jak np. ten, odpowiedni dla wszelkich domorosłych pisarzy i grafomanów: „Nie wolno mi się z nim [zeszytem] rozstawać, mam z nim spać i z nim s.ać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy z gów.a wyjdzie opowiadanie”. Praktyki pisarskie doprowadzają młodego do konkluzji, że kłamstwo, które nadawało jego życiu sens, w literaturze nazywa się fikcją. I tak właśnie powstało „Wtedy w Loszoncu”, a może nie, sam, już nie wiem…
Przekład Miłosza Waligórskiego.
