Wyrocznia Środka

ROZDZIAŁ 1 – FRAGMENT

Wielka sala hrothgarskiej twierdzy wypełniona była po brzegi chłopcami i ludem z miasteczka. Została specjalnie przystrojona na wieczorną ceremonię – na ścianach zawieszono szarfy, metalowe świeczniki przyozdobiono kolorowymi wstążkami, a na suto zastawionych stołach ustawiono bogato zdobione lichtarze.
Po zakończeniu oficjalnej części miała rozpocząć się wielka uczta. Przewidziano solidną porcję mocnego miodu, a także świeżo uwarzonego piwa pszenicznego. Miano częstować pieczonymi kapłonami oraz innym pomniejszym ptactwem. Wszyscy czekali na jagnięcinę w ziołach, zapiekaną z warzywami i przygotowywaną pod kołderką z jajek, aromatycznych przypraw i mąki. Na tacach piętrzyły się już stosy ociekających miodem bułek nadziewanych śliwkami i jabłkami. Słodkości cieszyły się wielkim powodzeniem i znikały w pierwszej kolejności. Wszędzie unosiły się przyprawiające o ślinotok intensywne zapachy dojrzałych owoców, grzybów i ziołowych potraw.
Gawiedź tłoczyła się przy ścianach. Goście nie zwracali uwagi na chłopców, którzy przecież byli bohaterami wieczoru, tylko łakomie wpatrywali się w rozstawione siedziska. Szukali odpowiedniego dla siebie miejsca, skąd byłoby blisko do najlepszych smakołyków.
Wychowankowie Twierdzy spoczęli na ławach ustawionych bokiem do stołu mistrzów. Kręcili się zniecierpliwieni i podekscytowani. Ten wieczór miał zadecydować o przyszłości części z nich.
Wreszcie otworzyły się drzwi, przez które do sali zaczęli wchodzić pierwsi sędziwi mężowie. Na czele szedł mistrz łucznictwa Godwin, po nim mistrz warzenia mikstur Belar i Kalowin, mistrz polny. Spoczęli za stołem, a tuż po nich zasiedli Falko i Corell, który na widok wpatrujących się w niego z wyczekiwaniem młodzieńców uśmiechnął się z dumą. Uważał siebie za najważniejszą osobę ceremonii, gdyż to on odczytywał imiona zwycięzców. Po jego prawej zasiadł Noliah, a dalej mistrz miar Morun i mistrz runiczny Gortar, który z uwagi na swój wiek i ledwie okazywaną żywotność został wprowadzony i posadzony na krześle wyłożonym wygodnymi poduszkami przez Mistrza Jarka. Jako ostatni, z jak zwykle przerażoną miną i bladą twarzą, wszedł mistrz historii dawnych Komsa.
Do stołu zbliżył się również mistrz ogłady Swift, który od pewnego już czasu krążył po sali. Przechodząc obok ław chłopców, karcił, ciągnął za uszy albo uderzał łokciem w plecy zgarbionych i niedbale siedzących. Wprawdzie nie mógł doliczyć się szóstki gagatków, ale w tym pośpiechu wszystko było możliwe. Uspokoiwszy młodzież, stanął z boku i spoglądając w stronę audytorium, ukłonił się nisko zebranym.
– W imieniu mistrzów serdecznie witam zgromadzonych tu chłopców o zielonych tatuażach. Witam dostojnych przedstawicieli Hrothgaru – Swift zwrócił się do wójta i jego otyłej małżonki – jak i licznie przybyłych gospodarzy z naszego miasteczka. Po raz kolejny mistrzowie zwołali Ceremonię, aby odszukać Chłopca o Czystej Krwi, następcę Wielkiego Mistrza Zurwana Akarana. To dziś linie przeznaczenia wybranych podopiecznych na zawsze rozłączą się z Twierdzą. Staną się mężczyznami i rozpoczną fascynującą przygodę zwaną życiem!
Rozległy się oklaski. Chłopcy nerwowo przebierali nogami.
– Proszę, ależ proszę… – kokietował Swift, starając się uspokoić tłum. – Za chwilę mistrz Corell ogłosi, czy odszukano chłopca, zaś mistrz Noliah wskaże, którego z was los na zawsze się zmieni. – Przeszedł spokojnie do piorunującego, jego zdaniem, zakończenia. – Czy modlitwy młodzików zostały wysłuchane, a pragnienia zapisane zostały w żywotności i właściwościach ich krwi? Czy trafią do miejsc, o których marzyli? Odpowiedzi na te pytania zna tylko mistrz Corell. On to, badając nieskażoną krew naszych podopiecznych, poznał ich przyszłość i sporządził listę szczęśliwców!
Swift podniósł zwinięty pergamin zapieczętowany przez Noliaha czerwonym, żeby nie powiedzieć krwistym, lakiem.
– Moje bajanie ani nie przyśpieszy tej ceremonii, ani nie rozjaśni w waszych głowach tajemnicy, która czai się w ciemnościach nocy. Życzę wam wszystkim, chłopcy o zielonych tatuażach, byście szli drogą własnej krwi.
Sala wypełniła się brawami. Swift ukłonił się nisko i dumny z siebie zasiadł obok Komsy. Wówczas podniósł się Corell. Natychmiast zapanowała cisza, zaś wszyscy zgromadzeni przenieśli na niego wzrok. Mistrz ceremonialnie zamachał rękoma, chcąc okiełznać rękawy szaty. Komsa przekazał listę Mistrzowi Jarkowi, który pominął przysypiającego Gortara i podał pergamin Morunowi. Noliah niemalże wyrwał mu go z ręki i szybko położył przed Corellem.
Stary mistrz chwycił dokument i podniósł go. Wszyscy usłyszeli, jak pieczęć wydała charakterystyczny dźwięk łamanej laki.
– Moi drodzy! – przemówił z wielką powagą, jednocześnie rozwijając pergamin. – Lato zbliża się ku jesieni i nadszedł czas wyjawienia wielkiej prawdy! Już od kilku dni badałem waszą krew i doszedłem do wniosków, które zaraz wam przedstawię. Niemniej jednak zanim to uczynię, chciałbym zaznaczyć, iż koncypowanie nad gęstością, barwą i ciężarem własnym krwi doprowadziło mnie do wniosków, które wymagają dalszych pogłębiających dociekań. Te zaś natomiast…
Gdzie jest Ymir? – pytał w myślach Noliah, coraz bardziej nerwowo szukając go wzrokiem pomiędzy siedzącymi chłopcami. Stół za stołem, rząd za rzędem, miejsce po miejscu. Wcześniej obszedł budynek, sądząc, że znajdzie go wśród oczekujących na rozpoczęcie uroczystości mieszkańców osady. Zawołany przez Swifta musiał jednak wracać do środka.
Gówniarz nie mógł się ukrywać, by uniknąć swego przeznaczenia. Przecież nikt prócz Corella nie wiedział, że fiolka z krwią Ymira zatańczyła, a stary mistrz doskonale zdawał sobie sprawę, że tajemnicy tej nie może nikomu zdradzić, dopóki nie zezwoli na to Akaran. Zresztą Ymir miał prawo przypuszczać, że podczas tej ceremonii zostanie wybrany do opuszczenia Twierdzy – chwalono go za waleczność i spryt, a przede wszystkim był już w odpowiednim wieku. Dlaczego zatem nie przyszedł?
Noliah z bezradności zacisnął pięści. Miał ochotę wstać i wybiec przed twierdzę, aby zobaczyć, czy chłopak nie siedzi gdzieś na okalającym budynek murze. Z trudem hamował narastający niepokój. Kilkukrotnie policzył wszystkich chłopców i za każdym razem wychodziło mu ich za mało.
O sześciu za mało.
Patrzył na twarze wyrostków, rozpoznawał zdecydowaną większość z nich, zwłaszcza tych starszych. W ich tłumie nie potrafił jednak wskazać, kogo dokładnie brakuje.
W pewnym momencie przypomniał sobie, że Ymirowi często towarzyszył rudzielec, którego Noliah również nigdzie nie zauważył. Nie pamiętał jednak, jak na niego wołano. Zrezygnowany wrócił do przyglądania się chłopcom siedzącym przy pierwszym stole. Na chwilę dotarły do niego brednie Corella, który ekscytował się opowieściami o żółci i flegmie.
Prócz rudowłosego z Ymirem trzymał jeszcze grubas – zastanawiał się dalej. Noliah niespokojnie przebierał palcami, stukając nimi o stół. Spuścił wzrok i przymknął oczy, starając się przywołać twarz chłopca. Po chwili bezowocnych prób podniósł głowę i zauważył, że jego niepokój został dostrzeżony przez Moruna.
– Zaraz skończy – szepnął mistrz serdecznie, mając na myśli ohydne wywody Corella. – Mnie też to przeraźliwie męczy.
Noliah odburknął coś pod nosem.
Rozejrzał się po sali i przez chwilę spojrzał na Falka, który właśnie w tym samym momencie obrócił głowę w jego kierunku. Na jego twarzy natychmiast pojawiła się mina, którą Noliah odebrał jako powtórne pytanie o los zaginionego konia. Wzruszył ramionami, przekazując mu, że nie wie, kto zabrał mistrzowi walki ukochaną klacz. Rankiem Falko zorientował się bowiem, że boks, w którym trzymał Raffę, był pusty, a żaden z doglądających stajni chłopców nie potrafił mu wyjaśnić, co się z nią stało. Zanim mistrz zgłosił zaginięcie konia, minęła większość dnia. Teraz nie dało się nic zrobić; zresztą Noliah miał to w nosie.
Beczułka! – przypomniał sobie imię grubasa. Przebiegł wzrokiem wśród rzędu chłopców siedzących po jego lewej stronie, potem spojrzał na tych po prawej i zatrzymał się na jednym z nich. Nosił długie, czarne i rozpuszczone włosy. Ziewał, głowę podparł na dłoni i robił minę najmądrzejszego na sali. Był wysoki i szczupły, miał pociągłą twarz, ruchy powolne, a wzrok raczej rozmarzony. Niepewnym gestem zgarnął kosmyk włosów i przerzucił go na tył głowy.
– Na ten przykład masło podać mogę jako jadło, co żółć wartką ogarnie – paplał opętany swą wizją Corell. – Jednak śluz z mleka ubitego działa także niekorzystnie, a jego nadmiar ospałość powoduje i narzekactwo rodzi. To też flegmy stosować w nadmiarze nie można, bo…
– Myślę, mistrzu, że czas zadowolić naszych młodych bohaterów – rzekł nagle Noliah, wstając raptownie ze swojego miejsca. – Siedzą tu niecierpliwie i nogami przebierają. Pora ogłosić wyniki waszych rozważań. Nie chcemy, by nasi goście myśleli, że flegmy zbyt wiele przyjąłeś, stąd o losie chłopców nie zamierzasz mówić.
Kilku z mistrzów pohamowało wybuch śmiechu. Złośliwość była nadto czytelna. Corell z niedowierzaniem zamrugał oczyma. Patrzył na Noliaha, który nie zważając na wiekową tradycję Ceremonii, właśnie ją opuszczał. Przesuwał się w stronę krańca stołu, zmuszając tym samym każdego z mistrzów do powstania i udostępnienia mu miejsca.
– No dalej, mistrzu Corell, chłopcy czekają – powiedział, przystając na chwilę, i wykonał ponaglający gest ręką. Zszedł z niewielkiego podestu i zdecydowanym krokiem podszedł do stojącej po prawej stronie sali ławy. Kiedy zbliżał się do chłopca o czarnych włosach, ten zorientował się, że Noliah idzie po niego. Na twarzy biedaka pojawił się strach.
Colin, widząc chłód w oczach Noliaha, zaczął się zastanawiać, czym mu podpadł. Za bardzo ziewał? Okazywał za mało zainteresowania nudną przemową Corella?
Mistrz stanął obok i kiwnął głową, nakazując mu wyjść z sali.
Gdy wśród chichotów i rozbawionych spojrzeń chłopców przeparadowali przed stołem, Noliah mocnym chwytem złapał go za ramię.
– Aj!
– Milcz – syknął Noliah.
Colin opuścił pomieszczenie ze łzami w oczach. Kiedy przekraczali próg, usłyszał, jak zmieszany Corell nieudolnie próbował obrócić znieważające go słowa w żart. Wreszcie Swift wyratował go z opresji i poprosił o przekazanie mu pergaminu z listą imion i nowymi obowiązkami. Zapytał, czy odnalazł Chłopca Czystej Krwi, zaś starzec odpowiedział coś niezrozumiałego.
Colin opierał się i szarpał, próbując wyrwać się z uścisku. Ból w ramieniu wówczas narastał, więc szybko zrezygnował z dalszych prób oswobodzenia się.
– Co zrobiłem, mistrzu? – jęczał.
– Powiedziałem, milcz – odburknął pytany, prowadząc chłopaka na schody biegnące na wyższą kondygnację.
– A co z ceremonią? – pytał. – Co ze mną?
Noliah nie odpowiedział. Ciągnął Colina w stronę komnaty Akarana. Gdy chłopak zorientował się, gdzie zmierzają, zawył. Jego reakcja nie była wcale przesadzona. Nikt, nawet mistrzowie, nie odwiedzał komnaty najważniejszego z nich, którego w Twierdzy powszechnie się bano. Skoro więc Colin był tam prowadzony, musiało stać się coś wyjątkowego. A to oznaczało, że nie czeka go miłe spotkanie.
Noliah otworzył drzwi i wrzucił wyrostka do środka. Colin potknął się i runął jak długi. Przed sobą zobaczył czubki butów Akarana.
– Wstań – usłyszał za sobą głos Noliaha.
Podniósł się i ujrzał wpatrujące się w niego przerażająco zimne oczy. Mignęły w nich zielone poblaski. Zaczął się trząść z przerażenia. Nie wiedział, jak ma się zachować w obecności Zurwana Akarana i jak się do niego zwracać.
– Gdzie jest Ymir? – powiedział Akaran. Jego głos brzmiał obco, przecinał powietrze jak struna.
A zatem o to to całe zamieszanie? Chodzi o tego półgłówka? Colin odetchnął z ulgą, bo okazało się, że niczego nie przeskrobał. Rozluźnił się i odważył się spojrzeć na Akarana. Miał się do niego uśmiechnąć, gdy mistrz zamachnął się i uderzył go dłonią w policzek.
– Gdzie jest Ymir? – zapytał znów i zrobił krok do przodu. (…)

Total Page Visits: 925 - Today Page Visits: 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *