„Niczyja, bezpańska zatoka. Pierwszy port Rzeczypospolitej”
Sięgnąłem po ”Frontem do morza” Anny Orchowskiej dlatego, że odwiedzając Gdynię i znając minimalnie historię miasta, swą uwagę skupiałem zawsze na gładkich i lśniących w letnim słońcu licach modernistycznych kamienic. Gdynia to przecież miasto niezwykłe, które swym dynamicznym i nieco chaotycznym rozwojem przypominało mi rozwój fabrykanckiej Łodzi – to samo tempo, entuzjazm budowniczych, bogactwo kontrastujące z biedą robotników. Port gdyński stał zawsze z boku, jako dodatek do pocztówki, rewers laurki, ta część miasta, która nie zasługiwała na uwagę – ot, wychodzące w morze pirsy, oszpecona szarością i betonem portowa zabudowa, pokryte peerelowskimi gniotami Molo Południowe. A przecież moje założenie było zupełnie błędne – to nie Miasto Gdynia zbudowało gdyński port – było zupełnie odwrotnie! I właśnie książka Anny Orchowskiej, będąca wynikiem mrówczej pracy autorki, pozwala dać się uwieść portowym szlakom, ulicom i basenom. To fascynująca wyprawa w świat zupełnie nieznany, równie interesujący nie tylko z punktu widzenia miastotwórczej historii, urbanistyki i wielkiego planowania (ale takiego naprawdę wielkiego, przez duże „W”), ale przemysłowej przecież architektury i codziennego życia portowej metropolii.
Sam początek książki dostarcza masę tak niezwykłych informacji, że z trudem powytrzymuję się, aby je wszystkie zdradzić. Autorka odpowiada na pytanie, skąd pojawił pomysł na port i co zadecydowało o jego lokalizacji. „Przy okazji” unaocznia, z jakimi kłopotami zmierzyć się musieli ówcześni decydenci. Jak się bowiem okazuje, nie mieli łatwego zadania. Rozważano wiele wariantów (ich zakres może oszołomić), np. przekopanie się z Zatoki Gdańskiej do Tczewa albo przez Półwysep Helski, by port umiejscowić w Pucku. Najbardziej niezwykłym pomysłem okazuje się jednak idea kanału łączącego Bałtyk z Jeziorem Żarnowieckim. Gdynia, choć wydaje się pod względem lokacyjno-technicznym rozwiązaniem najprostszym i najbardziej dla nas oczywistym, nie była pierwszym wyborem …
Na kolejnych kartach książki, którą podzielono na części odpowiadające poszczególnym fazom rozbudowy portu, niemal krok po kroku poznajemy ścieżkę, jaką musiał pokonać pomysł do chwili jego realizacji. „Frontem…” nie mogło pominąć osoby, która port wymyśliła, stworzyła i – metaforycznie przynajmniej – wybudowała: to postać wybitnego planisty, Tadeusza Wendy.
Anna Orchowska zasypuje czytelników wygrzebanymi gdzieś z ukrytych archiwów mapami i planami – kreski narysowane pewną ręką Wendy przemieniają się w pirsy, falochrony, baseny i kanały. Kartka papieru staje się rzeczywistością, plan – realizacją. Jest w tym wszystkim jakieś szaleństwo, ale – jak udowadnia nam autorka – dzikie i wspaniałe, pełne nowoczesnej myśli technicznej i awangardowych pomysłów. Nie uciekniemy zatem i przed tymi aspektami: żelbetonem, stropami grzybkowymi, maszynami, suwnicami, skrzyniami pływającymi i lanym cementem. Dzięki kilku zalewie rysunkom dowiemy się, jak „składano” port z betonowych klocków, jak wypełniano je ziemią, by nadać pożądany kształt. Jest to jednak zaledwie niewielka dawka wiadomości technicznych, dawka absolutnie przyswajalna dla przeciętnego humanisty. Nie trzeba zatem być absolwentem politechniki, by zrozumieć, na czym polegało budowlane nowatorstwo. „Frontem…” zdecydowanie nie jest podręcznikiem technika, co nie oznacza, że autorka ucieka od tej problematyki.
Odrębne części w poszczególnych rozdziałach książki poświęcone zostały aspektowi architektonicznemu. Orchowska pieczołowicie przedstawia budynek za budynkiem, magazyn za magazynem, opisując jego przeznaczenie. Niemal za każdym razem zwraca uwagę na jego wyjątkowość i nowatorstwo zastosowanych metod budowlanych, opisując wygląd zewnętrzny oraz jego wnętrzności obsługujące mnogość przywożonych do portu towarów. Od „mózgu portu” i grupy budowli o przeznaczeniu urzędniczo-mieszkalnym, przez łuszczarnię ryżu, chłodnie (i teraz: na jaja, masło i mięso, z wyodrębnieniem na „hall jajczarski”, „rozbijalnię” jaj oczywiście oraz „zamrażalnię nadtłuczonych w drodze jaj”), magazyn „do długoterminowego składowania, sortowania i frakcjonowania surowca tytoniowego”, olejarnię z magazynem do przechowywania nasion (m.in. ziaren palmowych, orzeszków ziemnych, sezamu czy kopry), mój ulubiony magazyn „Aukcji Owocowych” i dojrzewalnię bananów (z magazynem i biurem firmy „Bananas”!), Dom Kranistów (omyłkowo nazwany raz Domem Karnistów), po dzisiaj będący siedzibą arcyciekawego muzeum, Dworzec Morski.
Wszystko to w awangardowym bądź umiarkowanym modernizmie, konstruktywizmie (funkcjonalizmie w najczystszej postaci). A zatem i w porcie gdyńskim odnaleźć można ducha Maxa Berga, Bauhausu i Le Corbusiera.
Moim celem było zaciekawienie książką Anny Orchowskiej nie tylko miłośników Gdyni, miasta architektury przecież niezwykłej, wielbicieli techniki i budownictwa przemysłowego, ale przede wszystkim ciekawskich miejsc zupełnie nieznanych i rzadko opisywanych w literaturze popularnej. Dzięki „Frontem do morza” gdyński port stał się dla mnie nieodłączną częścią miasta, jedną z jego dzielnic, a jednocześnie samodzielnym „miastem w mieście”, z indywidulaną koncepcją urbanistyczną, zabudowaniami i siatką ulic – dostosowanymi do potrzeb ogromnej inwestycji, jedynej i zupełnie niepowtarzalnej.
Co więcej dostajemy w dłonie albumowe, świetnie przygotowane do strony Fundacji Terytoria Książki wydanie – pełne fotografii, zdjęć, planów, map i rysunków. To książka, która zachęca do sięgnięcia po więcej i zmusza do wyznaczania na spacerowej trasie nowych punktów godnych odwiedzenia. Czyż nie jest to najlepsze jej podsumowanie?
Książkę otrzymałem dzięki portalowi Sztukater.