
Krwawy Południk
Moje kolejne spotkanie z McCarthym zakończone pełnym sukcesem. I paradoksalnie „Krwawy Południk”, choć już w samej nazwie zapowiada treść na wskroś krwawą i brutalną, siłą wymowy nie pokonuje „Drogi”, która nadal trzyma mnie w łapskach jakieś literackiej traumy i śni mi się po nocach.
Ale do rzeczy. Nie będę się rozpisywać o fabule. McCarthy rwie historię chłopca na strzępki, rzuca nim od prawa na lewo, a czuprynę posypuje popiołem ze spalonych miasteczek i ołtarzy zapełnionych zaszlachtowanymi ciałami osadników. Absolutna dzikość Dzikiego Zachodu (sic!) jest tu czymś zupełnie naturalnym, dopada i okleja każdy centymetr ciała i mimo kaskad wylanych łez, nie spływa, nie zmywa się. Tatuuje skórę na czarno.
Towarzyszem jest śmierć – zawsze pewna, zawsze obecna, czerstwe powietrze i suchość w ustach, zmarniała skóra. Piekące słońce i piach. Ci, których spotykasz, to mordercy albo szaleńcy, wybór zupełnie losowy, do końca nie wiesz, którego z nich chciałoby się spotkać najpierw. Linią horyzontu, rozedrganą i bladą, przemykają cienie. Meksykanie, Indianie, a może niedobitki amerykańskiej armii? Samozwańczy bojownicy o wolność? Ubrane w ludzką skórę dwunożne, skundlone ostatki cywilizacji? Zjawy czy chodzące trupy? Niewiele w nich z człowieka. Jeszcze mniej w nich miłosierdzia.
Wśród całego tego tałatajstwa, saloonów i rozcieńczonego naparu z myszy „Dzieciak” spotyka Sędziego. To on staje się bohaterem tej powieści, przyjacielem i wrogiem, pomocną dłonią i nemezis, dającym życie piewcą śmierci. To, co McCarthy „nawyprawiał” tworząc tę postać, zasługuje na wieniec z laurowych liści rwanych gdzieś pod Atenami – Sędzia to bóg, szaleniec i humanista. Obłąkany demon, a może i sam szatan. Jego tyrady o sprawiedliwości i wolności, jego słowne epopeje są niczym nowożytna wersja Iliady, a droga, którą pokonuje, nową Odyseją. Sporo w nim wiele z conradowskiego Kurtza, z fizjonomii kojarzącego mi się z brandonowskim apokaliptycznym colonelem Walterem.
To mrok w najczystszej postaci. Skrajnie wymagająca, wkręcająca się w trzewia opowieść z dosadnie skomponowanymi obrazami zezwierzęconego świata. Wybrzmiewa głęboko i trwa w umyśle jak drzazga. Jedna z niewielu książek, które trzeba przeczytać.
Przekład: Robert Sudół

