Smak
Wiem, że dziś to Jacek miał zabawiać naszą gromadkę, ale mam dla was naprawdę niesamowitą historię. I nie, nie jest straszna. I nie, nie powtórzę tego samego błędu co Rafał, który na samym początku zdradził pointę. Jeśli nie przeszkadza wam zmiana kolejności, czy mogę zaczynać? Świetnie. Ach, chcę, żebyście wiedzieli, iż opowiedział mi ją wczoraj mój znajomy lekarz, który jeszcze przedwczoraj pracował w jednym z łódzkich szpitali. Świetny gość, ma teraz urwanie głowy, wiecie, o czym mówię. Brawa dla niego, dla wszystkich lekarzy i pielęgniarek, na prawdę robią wielkie rzeczy. Gotowi? Laptopy podłączone do prądu? Komórki naładowane? No to zaczynam.
*
Ekran migał niebieskawo. Dochodziła czwarta trzydzieści i na prawdę nie wiedziałem, czy dobrze robię. Spojrzałem na nieumyte, zakurzone okno. Znad biurka niewiele widziałem – jedynie szarą, pozbawioną okien, tylną ścianę przyszpitalnej kamienicy.
Kliknąłem, by odświeżyć okno na monitorze. Od trzech minut czekałem na połączenie i ciągle zastanawiałem się, czy postępuję właściwie. Nie, i nie chodziło o wczesną porę czy osobę, z którą próbowałem się skontaktować. Gdyby okazało się, że nasz zespół miał rację, byłby to jeden z najbardziej zaskakujących objawów coronaviridae 2019-nCoV. Z drugiej strony zamierzałem zdradzić tajemnicę.
Odstawiłem na bok pusty kubek z kawą. Już nie pamiętam, ile ich dzisiaj wypiłem. Serce waliło mi jak oszalałe i bez kofeinowych wspomagaczy.
– Słucham? – usłyszałem znajomy, zaspany głos. Poprawiłem okulary i spojrzałem na ekran. Rabczyński miał zmierzwione włosy, a zamiast oczu wąskie szparki. Najwyraźniej nie był w dobrym nastroju.
– Dzień dobry, Marku. Przepraszam, że cię budzę, ale…
– Powariowaliście w tej Łodzi? O co chodzi?
– Dzwonię, bo… Ujawnił się nowy objaw koronowirusa.
Marek wyprostował się i zbliżył twarz do kamery.
– Jesteś pewien? – zapytał, a gdy ujrzał, jak potakuję, podrapał się po włosach. – Dzwoniłeś do Marty? Mówiłeś o tym komuś?
– Spokojnie. To w zasadzie nic złego… Sam nie wiem, jak na to patrzeć.
– Dobrze, wstrzymaj się. Połączę się z Modulską. Ona zna się na tych waszych medycznych czarach.
Z boku ekranu pojawił się czarny prostokąt. Po chwili ukazała się w nim twarz pani doktor. Od razu poczułem, że goreją mi policzki. Zawsze miękły mi nogi, gdy na nią patrzyłem. Na nasz widok Modulska się uśmiechnęła. Najwyraźniej nie obudziliśmy jej, bo w przeciwieństwie do mnie i Marka wyglądała, jak zwykle zresztą, kwitnąco. Po krótkiej zapowiedzi tematu przystąpiłem do referatu.
– Z góry uprzedzam, że będzie to dłuższa historia, ale zależy mi na tym, żebyś zwłaszcza ty, Marku, poznał naukowe podstawy – chrząknąłem i głębiej osadziłem okulary na nosie. – Wszyscy wiemy, czym jest zmysł smaku… – Marek wywrócił do góry oczami. – Choć nie traktujemy go na równi ze zmysłem wzroku czy słuchu, to jednak jest on niezmiernie istotny dla naszego codziennego funkcjonowania. Prawda jest też taka, że dopiero gdy go tracimy, zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo był nam niezbędny.
– Piotrek, zlituj się nad nami – wyjąkał Marek. Modulska uśmiechnęła się i kiwając głową zachęcała mnie, bym kontynuował.
– Smak towarzyszył nam od praczłowieka i strzegł nas przed niebezpieczeństwami. Dzięki niemu badaliśmy pokarm i selekcjonowaliśmy go w zależności od tego, czy był zepsuty bądź toksyczny. To dzięki niemu nabywaliśmy motywację do zdobywania jedzenia, a także, poniekąd, wpływał na wydzielanie enzymów trawiennych w przewodzie pokarmowym i również na nasze samopoczucie. Wszystko to przez połączenia nerwowe z podwzgórzem, ale dojdę do tego za chwilę. Przy wykorzystaniu zmysłu smaku czerpaliśmy przyjemność z jedzenia, co jak widać po niektórych osobnikach – tu spojrzałem dwuznacznie na Marka – bywało zgubne i powodowało chorobliwą ociężałość.
Modulska zachichotała.
– Przez lata twierdzono, że znamy tylko cztery smaki: słodki, kwaśny, słodki i gorzki. Niejaki Jean Fernel już w XVI wieku twierdził, że istnieje jeszcze piąty – tłusty, ale nikt nie traktował jego wywodów poważnie. Dopiero japoński chemik Ikeda na początku XX wieku potwierdził jego przypuszczenia. W 2000 roku oficjalnie wyodrębniono od smaku słonego umami.
– Czy dobrze kojarzę? – zapytał widocznie zaciekawiony moim przydługim wywodem Marek. – To smak rosołu, tej okropnej chińskiej zupki?
– To smak kwasu glutaminowego – wyjaśniła Modulska. – To jego sole uwalniają posmak i zwiększają odczuwalność zapachu potrawy, prawda?
Potwierdziłem.
– Od niedawna mówi się także o szóstym smaku – związanym ze spożywaniem tłuszczu. Natomiast kwas glutaminowy jest obecny w wysokobiałkowych potrawach takich jak mięso, ale miałeś dobre skojarzenia, Marku.
– No dobrze. I co dalej?
– Przechodzę do sedna – znów nerwowo chrząknąłem. – Zmysł smaku jest ściśle związany z węchem. To takie specyficzne połączenie, smakowitość, anglosaskie flavour, jeśli mógłbym to określić. Zatem obracamy się w sferze neurologicznej, gdyż wrażenia czuciowe z jamy ustnej przewodzi nerw piąty.
– To nerw trójdzielny – doprecyzowała pani doktor. – Jest piątym nerwem czaszkowym, który wychodzi z mózgowia…
– Nie, przestańcie, błagam – zastopował ją Marek machając dłońmi przed kamerą. – Jestem zwykłym dziennikarzem, a nie doktorem medycyny. Dochodzi piąta rano, zatem jaśniej proszę. I bez łaciny.
– Dobrze, to powiem inaczej – zacząłem trochę się czerwieniąc. Patrzyłem na Modulską i modliłem się, by nie palnąć głupstwa. – Smak odczuwamy przez kubki smakowe rozmieszczone na języku, to chyba wiesz, Marku? W każdym kubku smakowym znajduje się około od pięćdziesięciu do stu receptorowych komórek smakowych. Na szczycie każdej z nich znajdują się takie małe… – na prawdę nie wiedziałem, jak mam opisać mu kanały jonowe – bąbelki, receptory, które reagują na różne cząsteczki. Jeśli jest to sód czy potas – powstaje smak słony. Po spożyciu węglowodanów, czyli cukrów prostych, czujemy posmak słodyczy, a alkaloidów i soli nieorganicznych – smaki gorzki i umami i tak dalej. Komórki te połączone są, i tu już, Marku użyję bardzo dużego uproszczenia, z gałęziami trzech nerwów czaszkowych. One to przesyłają sygnał dalej, by na przykład wywołać ślinienie. Tymczasem u pięciorga przebadanych w naszym szpitalu dzieci, u których wykryto 2019-nCoV, doszło do zaburzeń smaku.
– Tak, słyszałem już o takich wypadkach. Wybacz, lecz nie jest to na tyle istotne, by budzić mnie…
– Poczekaj! – podniosłem głos i od razu się zmitygowałem. – Przez ostatnie cztery tygodnie przeprowadziliśmy u tej piątki podstawową diagnostykę zburzeń smaku. Profesor zlecił elektrogustometrię…
Markowi zapłonęły oczy.
– Elektro co? Raziliście dzieciaki prądem?
Teraz to Modulska wywróciła oczyma do góry.
– Tak. I nie doszukuj się w tym krwawej sensacji rodem z horrorów. Badanie polega na przyłożeniu diody na powierzchnię języka i przepuszczeniu prądu o coraz wyższym natężeniu. Pacjent sygnalizuje pojawianie się smaku, najczęściej kwaśnego czy metalicznego, poprzez użycie dzwoneczka czy naciśnięcie guzika sygnalizacyjnego. Ta metoda pozwala określić minimalne natężenie bodźca wywołującego odpowiedź smakową. Piotrze, jakie były wyniki badań?
– Nasi mali pacjenci mają wręcz nadmiernie wyczulony smak! – powiedziałem to wreszcie.
Na ekranie monitorze zapadła cisza. Marek patrzył na mnie ze zdziwieniem, zaś pani doktor odsunęła się i oparła na krześle.
– Co masz na myśli, Piotrze? – zapytała po krótkiej chwili.
– No właśnie, ad rem, Piter, bo na prawdę… Już trochę mnie to nudzi, a jest jednak prawie piąta rano.
– Dzieciaki nie tylko były w stanie idealnie zidentyfikować składniki potraw, jakie im podawano. Odczuwały każdą, nawet najmniejszą ilość substancji, która była tam zawarta. Przy nich najlepsi z sommelierów, kiperów czy baristów zostają gdzieś w tyle. Ale to nie wszystko… Wiem, że zabrzmi to jak bajka, jak opowieść science-fiction, ale wirus wywołał zmiany na poziomie włókien nerwowych, dendrytów i aksonów, które wnikają do komórek zmysłowych od strony podstawy kubków smakowych. Wytworzyły się nowe sploty, które poprzez, no nie wiem, drugi neuron drogi smakowej, dotarły do podwzgórza.
– Piotrze, proszę cię – Marek niemalże zawył. – Co się stało z tymi dziećmi? Prócz tego, że mają nieziemsko wyczulony smak?
– Podwzgórze odpowiada między innymi za sen, emocje i popędy, za produkcję ważnych hormonów. Wstępne badania wykazały, że u małych pacjentów doszło do zwiększenia gęstości receptorów oksytocyny.
– To niesamowite – wyszeptała Modulska i zakryła usta dłonią.
– Dzieci stały się bardziej wrażliwe, współodczuwały siebie wzajemnie, chciały sobie pomóc. Mimo, iż znajdowały się w oddzielonych salach, znały swe imiona i potrafiły opisać stan zdrowia każdego z piątki. Zaczęła cechować jej cierpliwość, empatia – przy zachowaniu wszystkich podstawowych cech ich charakterów. Były pogodne, wręcz optymistycznie nastawione do badań i dalszego pobytu w szpitalu. Jednocześnie zanikły neurologiczne dolegliwości związane z zarażeniem wirusem, takie jak zaburzenia świadomości, koordynacji ruchowej czy, jak u jednego z chłopców, drgawki. Pozostał tylko jeden symptom – niezwykła nadsmakowość, która zdaje się mieć charakter trwały. Wyrwały się też z tradycyjnego rytmu nocy i dnia – dla nich dobra ma 26 godzin. Śpią mniej, ale mocniej. Są bardziej wypoczęte. Potrafią niwelować stres, nie zdradzają żadnych negatywnych emocji. Jeśli pomyślnie przejdą wszystkie testy psychologiczne, może okazać się, że wirus stworzył…
– Dobrego człowieka? – zapytała dziwnie chłodnym głosem Modulska.
– Swobodnie regulują temperaturę swego ciała, ciśnienie i przepływ krwi – mówiłem jak w transie. – Kontrolują apetyt i stopień nawodnienia organizmu a także swe emocje, takie jak strach i agresja…
Światło w gabinecie nagle zgasło, połączenie internetowe zostało zerwane i nie udało mi się go nawiązać.
Kiedy o ósmej stawiłem się na obchodzie sale, gdzie jeszcze wczoraj leżeli mali pacjenci, były puste. Dzieci zniknęły w nocy wraz z całą dokumentacją ich leczenia. Podobno wyzdrowiały, a wyniki testów na obecność coronaviridae były negatywne.
*
I na tym kończy się historia mojego znajomego lekarza. Powiem wam jeszcze, że od wczoraj nie mam z nim kontaktu. Po tym, jak opowiedział mi o wszystkim przez telefon, nie mogę się do niego dodzwonić. Zlikwidował też konto na fb. Przedziwna sprawa. No, ale zrobiło się późno. Do zobaczenia jutro o tej samej porze!
PS. Opowiadanie wzięło udział w konkursie „Internetowy konkurs literacki Dekameron 2020” organizowanym przez Dom Literatury w Łodzi.