O mnie,  Wyrocznia Środka

Tajniki korekty i korektowe chochliki

„A im bardziej tam zerkam, tym bardziej w czerń czarną wpadam, gdzie stare głosy słyszę.”

– Celowo, jak rozumiem? – zapytał mnie Pan korektor podkreślając w tekście zapis „czerń czarną”. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że przelane na kartkę papieru myśli autora, nie zawsze znajdą zrozumienie u Czytelnika. Walka z literówkami, powtórzeniami i wszelkim masłem maślanym trwa. Nie wspomnę o interpunkcji, fleksji i wszelkich ortograficzno-gramatycznych zmorach. Moich.

Na ratunek przybył w porę sam Antoni Słonimski. Przetłumaczył kiedyś wiersz Salvatore Quasimodo „Przed posągiem Ilarii del Carreto”, który miał być opublikowany w „Nowej Kulturze”. Kiedy skamandryta wziął egzemplarz do ręki, okazało się, że złośliwy chochlik zamienił „Przed posągiem” na „Przed pociągiem” i nikt tego błędu nie zauważył. Bo i skąd mieli wiedzieć, że to błąd i że nie ma sensu – doszedł do wniosku tłumacz. Przecież wiersz jest od tego, żeby nie miał sensu – stwierdził.

Podał również przykład nadgorliwości korektorów. Słonimski zażartował kiedyś o Juliuszu Kaden-Bandrowskim, który zaangażowany był wielce w powstanie Akademii Literatury (założono ją w końcu w 1933 roku, a Kaden został jej sekretarzem). Napisał: „Kaden, ten wieczny kadendydat do akademii”. Czujny korektor zmienił to zdanie na „Kaden, ten wieczny kandydat do akademii”, więc Słonimski poprawił go wracając do wersji pierwotnej i zaznaczył „Uwaga: Żart! Kalambur!”. Następnie w „Wiadomościach Literackich” przeczytał: „Kaden, ten wieczny kadendydat do akademii. Uwaga: Żart! Kalambur!”. Niezrażony Pan Antoni skonstatował, że taki zapis był w zasadzie lepszy – bo w końcu ani żart nie był tak dobry, ani kalambur tak trafny, więc dopisek uratował sytuację.

– Tak – odpowiedziałem korektorowi. I „czerń czarna” zostanie w tekście, który mam nadzieję niedługo do Was trafi. Ani to wina chochlików, ani błędów korektora – ot, zwykła licentia poetica.

Nie mam powodów do obaw. Nie sądzę, aby w II tomie można było znaleźć błąd takich rozmiarów jak ten, który podobno zwichnął karierę zdolnego dziennikarza stawiającego swe pierwsze zawodowe kroki w cesarskiej Galicji. Relacjonował przyjazd cesarza Franciszka Józefa do pewnego miasteczka: „Gdy pociąg wiozący Najjaśniejszego Pana” – pisał ów młodzian – „wjechał na stację, na peronie s.ali (!) w przepisowych pozycjach dowódca garnizonu, naczelnik stacji, jego żona i wszyscy radcy miejscy”.

(pomocy udzielił: A. Słonimski, Jedna strona medalu, Czytelnik, Warszawa 1971)

Total Page Visits: 1697 - Today Page Visits: 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *