Recenzje

Trucizna, czyli jak pozbyć się wrogów po królewsku

Po tym, jak z rumieńcami zaczytywałem się w mrocznych opowieściach, jak to onegdaj angielskie służki podtruwały swych panów arszenikiem (Stulecie trucicieli Lindy Stratmann), wiedziałem, że Trucizna będzie wspaniałym rozwinięciem skrytobójczych wątków. Nie zawiodłem się! Książka jest porywającą i arcyciekawą podróżą przez świat pałaców, kupieckich kamienic, królewskich sypialń i buduarów. To historia ceny, jaką kiedyś płacono za piękno i za władzę. Wreszcie to opowieść o legendach, jakie zrodziły się po tajemniczych zgonach koronowanych głów i ówczesnych celebrytów.

Wędrujące do mózgu cuchnące wapory, czyli O CZYM OPOWIADA TRUCIZNA

Autorka książkę swą podzieliła na dwie części. W pierwszej, jakże smakowitej 😉 z impetem wprowadza czytelnika w świat trucizn. Dość szybko zdajemy sobie sprawę z tego, jak nieświadomi niebezpieczeństwa antenaci podtruwali siebie, swoje rodziny i koronowane głowy. Byle tylko być, pozostać młodym i pięknym! Kiedy bowiem nauka jeszcze raczkowała, pałacami i miejskimi kamieniczkami rządziły zabobony, wiara w cudowne zdolności tajemnych mikstur, a moda i trendy decydowały o życiu ludzkim.

Bogato zdobione domy, jak i te drobnomieszczańskie i skromne, nieczęsto stawały się dla ich mieszkańców grobowcami, pułapkami pełnymi chemicznych wyziewów wydobywających się ze ścian czy mebli. Toksyny zawarte w tapetach, obiciach i tkaninach doprowadzały niczego nieświadomych lokatorów do przewlekłych chorób, a nierzadko i śmierci. Do tego należy dodać zawierające przekraczające wszelkie normy przyswajalnych dawek trujące kosmetyki, nasączone śmiercionośnymi płynami peruki, powszechnie stosowane sposoby na zwalczanie robactwa, eliksiry piękna… Wyobraźcie sobie ich składy, oparte na arszeniku, ołowiu, moczu (nawet ludzkim), czy odchodach kogutów po rogi jednorożca… Autorka opisuje przypadki zatruć powszechnymi i dostępnymi środkami, a gdy podaje składniki receptur, które miały ratować życie… nóż się w kieszeni otwiera!

Kamienie z wygrawerowanym symbolem skorpiona? Szmaragdy i diamenty, które wciągając truciznę, pociły się? Słynne bezoary, będące niczym innym jak kamieniami żółciowymi, złogami mineralnymi i kłaczkami zwierząt? Ropusze kamienie? I koniecznie umieścić delikwenta w brzuchu wołu, konia lub muła! Lewatywy z baraniego łoju lub masła z pewnością wyciągną z nieszczęśnika wszelkie toksyny! Do tego proszę dorzucić sporą garść informacji o składach kosmetyków, medycynie (rtęciowych lewatywach i eliksirach ze szczurzych bobków, cennych walorach gołębich odchodów i jakże przydatnej miksturze składającej się m.in. ze sproszkowanej – koniecznie niepogrzebanej, ludzkiej czaszki) i mamy odpowiedź na pytanie, czy Truciznę warto przeczytać.

Druga część książki to opowieść o konkretnych przypadkach tajemniczych zgonów, które miejska legenda lub historycy uważają za przejawy otrucia. E. Herman przemienia się zatem w detektywa – na podstawie dostępnych źródeł (a sięga nawet do zapisków sprzed kilku wieków) opisuje ostatnie dni „ofiar”, przedstawia wyniki ówcześnie przeprowadzonych autopsji i zestawia je z obecną wiedzą a także, niekiedy, z ponownymi wynikami badań zwłok. Metresy królów Francji, władcy Anglii, Caravaggio, Mozart, czy Napoleon… Czy zostali otruci? Jeśli tak, kto mógł to zrobić? Dlaczego i jaką substancją? Autorka próbuje odpowiadać na te pytania, choć nie zawsze jest to możliwe, do czego – co  należy podkreślić, się szczerze przyznaje.

Ostatnia część Trucizny to opowieść o współczesności, o znanych nam z mediów przypadkach otrucia mężów stanu, przywódców czy opozycjonistów. To przerażająca wizja niewykrywalnych toksyn i składu odtrutek, które zna zaledwie kilka osób… Robi się strasznie, serio.

Lewatywa, puszczanie krwi i maść z rtęcią na deser, czyli OCENA

E. Herman zabiera czytelnika w arcyciekawą podróż, pełną zaskakujących historii, barwną i szalenie ciekawą. To niemalże kryminał, tyle że pełen pierwszoplanowych bohaterów, ale bez spektakularnych pościgów i nie zawsze ujawniający złoczyńcę. Dzięki książce zdajemy sobie sprawę z tego, że trucizny nie odeszły w przeszłość – nadal są doskonałym sposobem na likwidowanie niewygodnych oponentów, często znanych z pierwszych stron gazet. O ile w dawnych czasach zdarzało się podtruwać się z nieświadomości, głupoty i zabobonów, to obecnie toksyny stają się niewykrywalnym, wręcz idealnym narzędziem zbrodni. Czy mamy się bać? Wystarczy otworzyć którąś z niedawnych gazet i czytać, czytać, czytać!

Total Page Visits: 5004 - Today Page Visits: 2

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *