Półork i książkowy debiut, czyli krwawa jatka na Wybrzeżu Szkutników
Co może najlepszego przydarzyć się recenzentowi książki? Debiut. Dlaczego? A dlatego, że w takim wypadku z łatwością można wytknąć wszelkie potknięcia Autora, niedociągnięcia fabuły, poznęcać się nad stylem albo wytoczyć o wiele cięższe działa. Można także wpaść w zachwyt – przychodzi to równie gładko, jak cięta krytyka. I kiedy zamknąłem ostatnią stronę debiutanckiej powieści Janusza Stankiewicza „Gorath. Uderz pierwszy”, zrozumiałem, że tym razem nie będę mieć łatwego zadania. Ale ku mojemu zaskoczeniu im dłużej zastanawiałem się nad oceną Jego książki, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że „Gorath” zaliczyć należy do udanych debiutów. Autora zaś za właściciela kapitalnego kapelusza.
Nie chcę powtarzać książkowego opisu ani streszczać fabuły. Wystarczy wiedzieć, że „Gorath” to opowieść o półorku, którego losy wplecione zostały w skomplikowany labirynt polityczno – gospodarczych intryg, tajnych bractw i religijnych zakonów. Wszystko to Pan Stankiewicz okrasił hektolitrami krwi, pojedynkami i mordobiciem, a głównego bohatera kilkukrotnie zmusił do podjęcia niepopularnych i niełatwych decyzji. Półorkowi towarzyszą elfy, ludzie i inni orkopodobni. Akcja dzieje się i w portowych knajpach, ponurych jaskiniach, jak i na wystawnych balach i w sypialniach możnych. To, co należy poczytać za plus powieści to bogaty świat (choć niekiedy wydawał mi się, przy braku mapy, zbyt rozległy), powiązany wzajemnymi zaszłościami i konfliktami (choć niekiedy „gubiłem” kordonek wełny i błąkałem się nieco po labiryncie dobrych i złych krain, miast, gildii i ich przedstawicieli oraz wzajemnych korelacji), gdzie nie każdy jest tym, za kogo się podaje (i znów – ilość postaci przewijających się przez ostrze miecza półorka była dość znaczna, za czym również nie zawsze nadążałem, co zapewne wynikało z euforycznego stanu, w jakim się wówczas znajdowałem, a wywołanego odbywanym w trakcie lektury urlopem). Nie są to jednak zarzuty dyskwalifikujące powieść!
Pan Stankiewicz posiadł umiejętność prowadzenia wartkiej i wciągającej akcji, którą przedstawia zgrabnym, literackim językiem. Owszem, zdarzają się chwile spowolnienia, ale są one jedynie wprowadzeniem lub rozwinięciem wcześniej zarysowanych wątków. Autor wymaga od swoich czytelników pełnej koncentracji ale tylko dlatego, by finał powieści, bogato rozpisany i pełen fabularnych twistów, zaskoczył i sprawił im prawdziwą przyjemność (mnie zaskoczył i sprawił).
Wszystko to odbyło się, jak sądzę, kosztem „wątków psychologicznych” – Gorath, marzący o wolności, ciągle grzęźnie w kolejnych pułapkach, zakładanych przez jego mocodawców. Ale nic więcej się o nim nie dowiemy. Smacznie skrojone postaci kobiet – wojowniczek czy głównych antagonistów półorka – zostały zbudowane jedynie „fizycznie”, ale nie wyczytamy z kart książki tego, co czai się w ich duszach (najbardziej rozbudowaną żeńską postacią „z marzeniami” okazała się być jedynie trzecioplanowa, nieszczęsna Cukierek). Być może dałoby się tego uniknąć, usuwając jedno z zadań, jakie miał wykonać Gorath i czas ekranowy przeznaczony na kolejne krwawe zadanie poświęcić rozbudowie postaci. A może się tylko mądrzę? Autor wyłożył karty na stół, ale zapowiada, że ma jeszcze parę asów w rękawie – „Gorath” to przecież pierwsza część trylogii. Jest zatem jeszcze sporo miejsca na to, by stworzyć pomiędzy półorkiem a jego wielbicielami tę szczególną, wyjątkową więź, jaka może zaistnieć tylko pomiędzy książkowymi postaciami a czytelnikami. Jest również czas na to, by zagłębić się w ledwie zarysowane wątki ras i ich współistnienia, dawnych wojen i konfliktów między nimi, przypraw i Kwiatu, bogów, latających stworów itp., itd.). A to wszystko brzmi jak początek cudnej wyprawy, w jaką z największą przyjemnością się udam, bo półork i jego łotrzykowskie przygody, moi Państwo, w pełni na to zasługują.
I jeszcze jedna drobna „doczepka” z mojej strony: Autor świetnie bawił się, opisując sceny walk – przedstawił każde z zadawanych pchnięć, cięć, uników i odbić. Każda rana, każde zadraśniecie zostało pieczołowicie odnotowane, co niekiedy paradoksalnie wybijało mnie z rytmu gwałtownej akcji. Piszę o tym bardziej jako przejaw mojego „czepiania się”, niż jako ciężki zarzut skierowany do Szanownego Autora. Uważam bowiem, że pomimo początkowych problemów, jakie miałem z nadążaniem za wszelkimi zależnościami pomiędzy bohaterem a Cieniami, Władcami, miastami, gildiami i Thenneth.
Uważam „Gorath. Uderz pierwszy” Janusza Stankiewicza za bardzo udany debiut. I czekam na ciąg dalszy! Polecam!
Książkę otrzymałem z Klubu Recenzenta serwisu „nakanapie.pl”