Polski odpowiednik barona Münchhausena
Takiego bohatera jeszcze w polskiej prozie nie było – pan Podedworny, człowiek – legenda, który kapeluszem strącał głowy trzem kurom, znał dziewięć języków (przy czym w sześciu uwodził, a pięcioma władał biegle), trzymał Kościuszkę za rękę na łożu śmierci i niemal samodzielnie ugasił pożar Krakowa. Nader wszystko był zdobywcą polskich pól naftowych, a niejaki Łukasiewicz jadł mu z ręki.
Bartosz Sadulski stworzył fantastycznego bohatera o proweniencji co najmniej tajemniczej, który bez kompleksów zdobywa europejskie salony, nie kryjąc przy tym polskiego pochodzenia. Dumnego, pewnego siebie mistrza kreacji, chodzącego banku pomysłów, mężczyzny, przy którym kobiety padały zemdlone. Lecz nie jest to człowiek bez skazy – należy powiedzieć to wprost: to oszust, który nagina fakty według własnej potrzeby, zmyśla i manipuluje, ale czyni to w tak uroczym stylu, iż Czytelnikowi nie pozostaje nic innego, jak pokochać Podedwornego miłością czystą i nieco naiwną.
Czym jest tytułowy rzeszot? Odpowiedź na to pytanie znajdzie Czytelnik na kartach książki. Warto jedynie wskazać, że o ile pierwsza część powieści przedstawia losy Podedwornego, bawiącego chociażby w Paryżu, to w drugiej połowie opisuje zmagania z nową miłością jego życia: ropą naftową. Tak, pan Podedworny staje się polskim Rockefellerem. „Stoją szyb obok szybu, dziurawią ziemię jak sito”. Ropa mówił, stanie się dla nas tym, czym dla Anglii węgiel.
Od strony literackiej „Rzeszot” był dla mnie majstersztykiem. Historia Pana Podedwornego wciągnęła mnie i porwała – można narzekać na barokowy czy teatralny styl Autora, ale dla mnie był wręcz idealnym, jedynym sposobem oddania przebogatego życiorysu bohatera książki. Już pierwsze zdanie intryguje, wsysa Czytelnika w świat półprawd, legend i faktów – jednych zupełnie zmyślonych, innych zaś tak opisanych, że wydają się historyczną oczywistością. Szczegółowość opisów może niektórych przytłoczyć, ale dzięki nim Autor zbudował kompletną, spójną wizję, dzięki której mógł rozwinąć skrzydła wyobraźni, budować swą „biografię romantyczną”, krążyć tuż nad krawędzią dzielącą rzeczywistość od fantasmagorii, a jednocześnie kąsać, naigrywać się z mitów i autorytetów (rozmowa bohatera z Mickiewiczem, gołąb* na grobie Napoleona i tak dalej…) czy zestawić postać światowca-protagonisty z wiejskim, galicyjskim (tu chyba należałoby postawić znak równości) zacofaniem i gnuśnością, barwnie przedstawionym w opisach wsi Zmyślona, gdzie bieda nie ma nawet sił, by piszczeć. Galicja, w wizji Autora, to kraina ropą płynąca – bohater toczy o nią wojnę w niemal amerykańskim stylu, rywalizując z samym Łukasiewiczem („kiedy Łukasiewicz utwardził drogę, to Podedworny utwardził dwa razy dłuższą”). Tryskające płynnym złotem szyby i przeogromne naftowe bogactwo – jakże zazdrościmy Panu Podedwornemu! Spotyka się z samym Rockefellerem, który przybywa na własne oczy ujrzeć galicyjski cud…
Bartosz Sadulski oddaje głos postaciom, które miały tę przyjemność spotkać polskiego odpowiednika barona Münchhausena. Dzięki listom hrabiny, kochanki Podedwornego (cóż to był za urokliwy ukłon w stronę zapomnianej dzisiaj sztuki epistolografii!), czy też słowom prostej dziewczyny z galicyjskiej wsi, nieprawdopodobna przecież historia staje się wprawdzie mniej zobiektywizowana, ale – paradoksalnie – bardziej realna. Taki zabieg wytwarza przekonanie, że czytamy biografię żyjącej niegdyś postaci. Gdy zaś dochodzimy do zaskakującego finału, zdajemy sobie sprawę, że żałujemy, że Autor zadrwił z nas strasznie, a jego opowieść, w którą mnie przynajmniej wciągnął po same uszy, była w większości zmyślona.
*Podobno ów nieszczęsny gołąb, uczyniwszy śmierdzącą skazę na zdobiony w złote pszczoły, aksamitny całun, którym pokryto napoleoński katafalk, został aresztowany przez porucznika Erica Sikorę.
Książkę otrzymałem dzięki portalowi Sztukater.pl