Szczeliny i rumowiska
Spędziłem z Rumowiskami kilkanaście wieczorów – dużo, powiecie, ale inaczej się nie dało. Płynąłem spokojnym nurtem, zdanie po zdaniu i nawet jeśli natrafiłem na mieliznę (pozostanę w rzecznych metaforach), nie było to bolesne szorowanie brzuchem po dnie. Albowiem gęsty to tekst, zawiesisty. Stąd esencja:
To, co najbardziej mnie urzekło to wielo-, ale naprawdę wielopłaszczyznowość (żadna to nowość, bookstamerzy, wiem). I dlatego nie do ogarnięcia są Rumowiska na Instagramie (kto próbował – wie).
Nawet największe filozoficzne tumany (do których się zaliczam) muszą oddać autorowi pokłon.
Spragnieni rodzinnych wynurzeń, historycznych pułapek i decyzji, których skutki ciągną się latami, wieku dorastania, przeżywania i poszukiwania znajdą tu oceany metafor, połączeń i symboli. Wszystko plącze autor odwieczną linią życie-miłość-śmierć.
Życie jako rzeka. Podane wyśmienicie.
Podczas lektury słyszałem muzykę wszelaką (od marszu pogrzebowego po brokatowe hity lat 90-tych), często przed oczami pojawiały się artystyczne wizje malarskie (z Wyspą umarłych Arnolda Böcklina na czele). W ogóle Rumowiska to emocjonalna uczta. Zwłaszcza dla starzejących się panów takich jak ja.
Powieść jako rzeka, rzeka jako powieść – majstersztyk.
Więcej tu „szczelin” niż „rumowisk”! Policzcie!
Wracając do małego kręcenia nosem – Rumowiska czytajcie niespiesznie. Wtedy każde spotkanie z książką staje się nowym doświadczeniem, codziennym zaskoczeniem. Być może nie byłem na to przygotowany, być może czasami plątały się wątki i linie, być może jestem jeszcze za mało dojrzały na pełne zrozumienie Rumowisk. A to oznacza, że wrócę i naprawdę z ochotą ponownie popłynę z Panem Witem.
A, i jeszcze jedno. To kopalnia cytatów.
I drugie: uwielbiam poczucie humoru autora. Szczególnie za „Trzy razy czy. A w Krakowie nawet cztery”.