Noc szpilek
I ja przeczytałem „Noc szpilek”. Świetnie skrojona to powieść, bo jak się już ją zacznie, to nie można przestać – każdy rozdział kończy się tak, że ma się ochotę na następny, aż się tu nagle książka kończy i klops.
Czyli jest napięcie i jest sporo humoru (a że to dowcip chłopaczysków straszliwych, to ten humor, oj, bardzo, że tak powiem delikatnie, rubaszny, że by nie napisać obrzydliwy czasami, ale jak kto lubi, ja wszystko [jeszcze] pamiętam co i jak, więc chichotałem sporo, tak, tak, różne rzeczy się robiło w szkole i na lekcjach, snuło się – a nawet snuwało – i w różne miejsca biegało, różnych rzeczy próbowało i wiele granic przekraczało, czasem bezpowrotnie, a zatem dosadnie tu bywa i „grubo”, więc jeśli nie było, nie będzie i nie jest się chłopaczyskiem dorastającym, to czeka wiele zdziwień z powodu tych samczych obrzydliwości, wydzielin i tego, co tam we łbach chłopaczysków opryszczonych i wykolejonych się kotłowało, a kotłuje się sporo i po peruwiańsku, więc niech się nie dziwi, samo życie).
No i tak zupełnie serio, to Roncagliolo umie w świat chłopaków.
Bla, bla, to książka o przyjaźni (ale nie takiej jak u Macieja Marcisza), o tym, czym są konsekwencje, przywództwo i dana obietnica, a więc jest też o honorze, odwadze i zachowywaniu twarzy, o dorastaniu wreszcie, tak, to wszystko prawda, ale jest też tu sporo o takiej zwykłej, męskiej cholernej ambicji, która potrafi niszczyć ale i budować, o ciągłej potrzebie walki, nienawiści i przemocy ale i łagodnych odcieniach codzienności, chwilkach o poranku, tuż po przebudzeniu, wypełnionych dostrzeganiem piękna świata, i się robi naprawdę fajnie.
Dostajemy chłopaków wraz z ich rodzinami, kompleksami, szaleństwami i tajemnicami, tatusiami i ojcami, mamusiami i matkami, a wszystko to bardzo spójne i tym wszystkim właśnie „Noc szpilek” wygrała u mnie, gratulacje dla artrejdża (na pewno nie wtopili).
Finito – babinito.