
„Z wężami zesłanymi przez bogów człowiek nie wygra, nie tej ziemi”
„Ramię Pollaka” to taki rodzaj prozy, która stawia nam pewne wymagania i już od pierwszej strony czyni założenia, że może dopuszczać się dalece idących skrótów i pomijać kwestie oczywiste. Wiele zatem nie zostanie powiedziane wprost, część historii jest skrzętnie ukryta za słowami bohatera, który w realnym poczuciu zagrożenia życia snuje swoją opowieść. Oto opowieść Ludwiga Pollaka, znanego w Europie tamtych odległych dni antykwariusza, kolekcjonera i handlarza dziełami sztuki. Zasłynął odkryciem prawego ramienia Laokoona, fragmentu jednego z najwspanialszych spośród antycznych grup rzeźbiarskich dzieła, zatrzymanych w ułamku ulotnej chwili, zaklętych w marmurze człowieczych postaci i gadów, splątanych w przegranej walce o ostatnie tchnienie.
Widmo zagłady, obozu i wywózki z Wiecznego Miasta jest zbyt realne, by je bagatelizować. Minuty płyną nieubłaganie, przyjaciele odwrócili się plecami, zaś garstka tych, którzy przy nim trwają, oferuje swoją pomoc. Pollak jednak nie spieszy się, dla niego czas jest kwestią względną, zdąży opowiedzieć wszystko, otwiera przed nami kolejne drzwi do przepastnych korytarzy przepełnionych sztuką i wiatrem historii.
Von Trotha dokonuje czegoś na podobieństwo rekonstrukcji zdarzeń – opowieści Pollaka wysłuchał nieznany bliżej nauczyciel tytułowany lakonicznie literą K., który to następnie przekazał ją watykańskiemu Monsignore F. Mamy więc do czynienia ze „świadkiem ze słyszenia”, relacją pozornie wtórną, a jednak w pełni żywą i jakże wiarygodną! Tragiczny los prawdziwego humanisty i erudyty, człowieka-instytucji, głęboko zakorzenionego w europejskiej kulturze, jest zupełnie przejmujący. Ze śmiercią Pollaka doświadczamy wrażenia, jakby odeszła na zawsze jakaś świetlana epoka. Historia jego życia to historia słów, obrazów i wrażeń, może być drogowskazem jak i przestrogą, lekcją o człowieczeństwie i pięknie, pojęciu dobra i zła, które dziś ponownie stara się pokazać swoją prawdziwą twarz.
Polecam. Przekład Anny Arno.

