
Wynik negatywny
Nigdy więcej Kariny Sawaryny. I niech spadną na mnie gromy, niech mieszają mnie z błotem, ale śmiem „Wynik negatywny” uznać za porażkę. I nie, nie chodzi o to, żem niekumany (bom facet) i nie umiałem wczuć się w świat bohaterki. Że nie zrozumiałem jej pragnień (powie ktoś) i nie potrafiłem wejść w skórę spragnionej macierzyństwa dziewczyny. Nie o to „mnie się rozchodzi”.
Świat, jaki przedstawiono w „Wyniku…”, utrwala stereotyp plastikowej, landrynkowej i naiwnej dziewczyny z ukraińskiego zaścianka (co z tego że z Kijowa). Tak właśnie odczytałem postać Chrustaliny i mych odczuć nie zmienia, czy jej przeżycia były oparte na doświadczeniach autorki. Wielokroć miałem ochotę rzucić książką w ścianę – mój poziom irytacji rósł wprost proporcjonalnie do poziomu absurdu, zwłaszcza wtedy, gdy Chrustalina leczyła niepłodność startymi proszkami, pijawkami, szeptunkami i mamrotaniami. Może pojawili się na drodze ku poczęciu jakiś lekarze, ale to same konowały. Raz się u pana doktora nie udało – hej, spróbujmy gdzie indziej! Może postawimy bańki? Serio?
Aby jeszcze dodać kolorytu i by wybrzmieć dostatecznie cukierkowo, bohaterka swoje życie przerzuca do instagramowych światów. Cała jest jak postać z insta – i w takim „zabiegu” nie ma nic prócz neonowej fasady. Miał ukazać pustkę, samotność i piekło polubień i followersów, a wyszło, co wyszło: dramat karykaturalny i słowotwórcza papka – nieprzekonujące-nic-więcej. Proszę o wybaczenie.
Wiadomości o kolejnych spłodzonych bąbelkach doprowadzają Chrustkę do załamania psychicznego, co zupełnie nie przeszkadza jej pomijać w szaleńczej gonitwie ku macierzyństwu męża, który okazuje się niesamowicie cierpliwym człowiekiem (bo kocha, cóż dodać więcej, co nie przeszkadza autorce eliminować go z życia bohaterki, jakby sprawa „zajścia” i dramatu Chrustaliny jego bezpośrednio nie dotyczyła).
Nie współczułem bohaterce – wręcz przeciwnie, miałem jej serdecznie dość, a jak sądzę, nie takiej reakcji oczekiwała autorka. Ku memu przerażeniu okazało się, że to nie jest koniec historii.
A przecież można świetnie pisać o macierzyństwie, robić to przekonująco, przytupem i z werwą – vide „Nigdy,nigdy,nigdy” Linn Strømsborg.
„Wynik negatywny” kończę z czytelniczym wynikiem negatywnym.
Przekład Katarzyny Fiszer, świetna okładka by Ula Pągowska

