Och, Klitandrze! Czy ci nie wstyd?
– Ale w drugiej części będzie więcej sexu? – pytanie to usłyszałem kilka dni temu i wcale nim niezaskoczony, odpowiedziałem, że i owszem.
Dlaczego właśnie dzisiaj przypomniałem sobie tę rozmowę? Dlatego, że będąc nieustannie w pędzie poszukiwań pierwszych wydań tłumaczeń nieodżałowanego Boya i jego słynnej Biblioteki, rozpocząłem zmagania z niejakim Crébillonem (synem), autorem publikacji pt. Noc i chwała. Igraszki kącika przy kominku, którą pan Żeleński nie tylko przetłumaczył, ale i opatrzył kapitalnym wstępem.
Okazuje się, że Claude-Prosper Jolyot de Crébillon tworzył dzieła, które w jego czasach, a mówimy o XVII wieku, wzbudzały wiele emocji. Nie tyle o podłożu politycznym, ale przede wszystkim erotycznym. Było ich aż tyle, że biedny Crébillon, wyrokiem parlamentu, został skazany na więzienie, a jedną z jego pierwszych książek nakazano spalić. Uratowała go sama królowa, dzięki czemu Klaudiusz przesiedział w niewoli zaledwie parę dni. Przymusowe odosobnienie, jak zaznaczył Boy, było „rodzajem pasowania na rycerza”, które otworzyło przed młodym pisarzem najlepsze salony paryskie, a jak wiemy, to tam właśnie „robiło się kariery”. W żadnym razie surowy wyrok nie zamknął mu ust, to znaczy nie wybił pióra z dłoni, choć jak widać na przykładzie dalszych losów pisarza, cele resocjalizacji nie zostały wobec niego spełnione (jak mówią dzisiejsi prawnicy).
Kolejne dziełko Klaudiusza, Sofę, w 1742 roku nakazano zniszczyć z przyczyny niemoralności, zaś autor skazany został na banicję na odległość 30 mil od Paryża! Przebywając w Anglii, bronił się dzielnie i cierpliwie tłumaczył, że napisał ją na wyraźne żądanie i dla prywatnego użytku króla pruskiego. To zaś, że ktoś niecny śmiał wydać utwór, i to wbrew wiedzy pisarza, w żadnej mierze nie mogło go obciążać. Linia obrony okazała się skuteczna, bo wygnanie trwało tylko 3 miesiące i Klaudiusz, nawiązawszy na Wyspach wiele zaszczytnych znajomości, wrócił do Paryża.
Jak więc widać Crébillon „wyrobił” sobie nazwisko i mógł pisać więcej. I tak stworzył swoje najważniejsze dzieło – Noc i chwilę, którą właśnie mam przyjemność poznawać. Historia zupełnie prosta: hrabia Klitander przybywa do alkowy margrabiny Cydalizy. Odprawiają służkę, Justysię, by nie podsłuchiwała, przebrzydła plotkara, ich rozmowy i snują wzajemne opowieści o niedawnych podbojach miłosnych. Wydawać by się mogło, że czytając zmysłowe historie z połowy XVII wieku, współczesny odbiorca może co najwyżej się uśmiać lub, jeśli jest wyczulony na sfery filologiczne, wzdychać z rozczuleniem nad umarłym dziś zupełnie językiem miłości, a już na pewno nie czerwienić się ze wstydu. Tymczasem opowieści Klitandera, jak i cała Noc i chwila zresztą, są naprawdę pikantne!
Wyobraźcie sobie zatem „mały gaik, dość sobie cienisty”, ona piękna Aramita, on przystojniak, który „znalazł i miejsce bardzo sposobne, aby sobie pozwolić na wszelakie swobody, i ją samą tak skłonną, aby się im poddać”. Prosiła go najgrzeczniej w świecie, aby przestał, lecz jednocześnie „pozwalała prowadzić rzecz dalej z cudowną cierpliwością”, aż wreszcie zrobiło jej się słabo, zaś on, padalec, miał tę niegodziwość, aby nadużyć stanu, do jakiego ją dorowadził! (nasz biedny Klitander, z uwagi na swą podłość wobec kobiety, ciągle nie może ochłonąć ze wstydu). Na szczęście dla kochanka okazuje się, że Aramita jest osobą „postrzeloną i dość złą”. Jej postępowanie jest lekkie i dlatego nie czyniła mu wymówek! Wręcz odwrotnie – przyjęła dalszy ciąg czułości i była nimi tak zachwycona, iż chciała koniecznie, aby oblubieniec przyszedł „wytłumaczyć się obszerniej w jej pokoju”.
Cydaliza, słuchaczka opowieści Klitandera, przesadnie oburzona postępkami obojga kochanków, tylko dla pozoru pyta go, czy poszedł, zaś on zrozpaczony odpowiada: „Cóż miałem uczynić? Czy mogłem uchybić słowu?”. No nie chciał iść, nie wypadało odmówić, więc idzie, mały miś…
Zastaje Aramitę w buduarze. Ona żąda, by zgasił świece i zaciągnął kotary, lecz on odmawia, nikczemnik. Już jest w jej łożu i gdy miał „zaciągać wobec niej nowe zobowiązania”, dama oprzytomniała na chwilę i chwyciły ją „tkliwe niepokoje”. Dla przyzwoitości i uspokojenia przyjaciółki mówi jej zatem, że ją kocha, to koi jej nerwy i ostatecznie przepłasza jej skrupuły. Aramita wyjścia już nie miała: „rozwinęła czułość, żywość, zapał wprost nie do pojęcia”, była cudowna tak, że Klitander już po wszystkim myśli o niej „z uznaniem”. Jednocześnie zapewnia Cydalizę, że Aramita była również z niego zadowolona.
I w tej chwili zamknę „cytatę”. Tych, których zachęciłem do zapoznania się z dalszym ciągiem historii, zanęcać więcej nie trzeba. Ci zaś, których me skróty znudziły i tak nie sięgnęliby po Noc i chwilę, tę libertyńską skądinąd opowieść, nawet po to, by dowiedzieć się, jak skończyła się wizyta Klitandera u Cydalizy. Jeśli nie interesuje Was to, dlaczego młodzieniec przyszedł do margrabiny w samym szlafroku z tafty, co z owym odzieniem się później stało i czy fakty te miały jakiekolwiek znaczenie dla rozwoju akcji, nie brnijcie w tę noc i idźcie łapać ulotne chwile gdzie indziej.
I tu dochodzę do clue tego niezamierzanie przydługiego wstępu. W swym ubogim dorobku nie mogę, niestety, pochwalić się równie namiętnym i rozbujałym językiem miłości. W mojej historii namiętności było tak mało i tak niewinnie została opisana, że wielu w ogóle nie zauważyło tych „scen”, co – prawdę mówiąc – niezbyt dobrze świadczy o mnie, jako autorze „Czteropalczastych”. Dlatego chętnym udzielę stosownych podpowiedzi. Jestem nawet gotów podać numery stron i ewentualnie wyłożyć więcej pikantnych szczegółów.
Mogę również, ale w ostateczności, czytać wyjątki Nocy i chwili komuś na dobranoc. Zapewniam, że „okazuję mało uczucia, ale wiele płomieni, a jest rzeczą aż nazbyt pospolitą, iż jedno może zastąpić drugie i nawet prowadzi o wiele dalej”. Czego bowiem nie robi się dla reklamy?
(podpowiedzi, fragmentów i natchnienia udzielił: Crébillon syn, „Noc i chwała. Igraszki kącika przy kominku”, Biblioteka Boy’a, t. 13, Kraków, Nakład Księgarni J. Czerneckiego, 1917r.) zdjęcie: Carl Herpfer, The love missive, arnet.com