„Zabić drozda” Harper Lee – ciągle aktualna klasyka literatury
„Zabić drozda” to, co oczywiste, klasyka. Dla porządku warto napisać, iż jej autorka, Harper Lee, w 1961 roku otrzymała za nią nagrodę Pulitzera. Powieść została zekranizowana rok później, w oscarowej adaptacji, gdzie jedną z głównych ról zagrał sam Gregory Peck.
Lee prowadzi wiele wątków – począwszy od głównych bohaterów, Jean Louise i Jeremiego, dzieci adwokata Atticusa Fincha, które chadzają do szkoły i fascynują się dziejami tajemniczego domu rodziny Radleyów i jej osamotnionego mieszkańca, na którego woła się Boo (ten wątek niekiedy przypomina zupełnie klasyczny horror lub złagodzoną wersję „Psychozy”). Drugi to wątek sądowy. Afroamerykanin Tom Robinson zostaje oskarżony o zgwałcenie białej dziewczyny. Tło i okoliczności tego czynu są doskonale znane czytelnikowi, ale sam proces oskarżonego nie jest kwintesencją powieści – to raczej rasistowskie, małomiasteczkowe nastawienie mieszkańców, którzy „wiedzą swoje” i nie potrafią przyjąć innej wersji wydarzeń, nawet jeśli te szyta są grubymi nićmi, a kłamstwo oczywiste. Książka pokazuje przez to, jak uprzedzenia stają się silniejsze od przywiązania i więzi sąsiedzkich, jak łatwo stygmatyzować kogoś, kto ma inne, sprzeczne z wyznawanymi przez nas, poglądy. To też opowieść o tym, że nietolerancja to zbiór wykluczających się wzajemnie założeń – niektórzy z mieszkańców miasteczka, którzy żywią nienawiść do Afroamerykanów, potępiają Hitlera i jego poglądy na sprawę Żydów, nie dostrzegając w tym własnej hipokryzji.
Dzięki tym dwóm nurtom Autorka miała możliwość ukazania niezbyt pochlebnej prawdy o amerykańskim Południu. Nie jest jednak i tak, że to samo zacofanie i zło – Lee w doskonały sposób tworzy wiele interesujących, pełnokrwistych postaci, z którymi główni bohaterowie stykają się na co dzień, a które potrafią dzielić się dobrocią (panna Maudie czy ciotka Alexandra). Dzieci, uczone życia przez otwartego na świat tolerancyjnego ojca, otoczone miłością i opieką także przez pracującą w ich domu Afroamerykankę, chłoną i poznają dwa światy, które jedyne co dzieli, to kolor skóry. Ciepło bijące od tych dwóch postaci, ojcowskie poczucie sprawiedliwości (Atticus przedstawiony jest niemal jak nieomylny bóg, bije od niego dostojeństwo i powaga, zaś ukochana Calpurnia zastępuje dzieciakom matkę), ale i walka o godność człowieka, wreszcie człowieczeństwo per se towarzyszą czytelnikowi aż po dość zaskakujące, niemalże krwawe zakończenie. Sama zaś postać bohaterki, zwanej Skautem, zasługuje na oddzielną pochwałę – wszędzie jej pełno, ma niewyparzony język, jest trzpiotna, zabawna i ciągle wpada w kłopoty. Dodaje książce jedynego w swoim rodzaju uroku i również dzięki niej poznawanie losów mieszkańców Maycomb w stanie Alabama było dla mnie największą przyjemnością.
Książka w tłumaczeniu Macieja Szymańskiego.