Kontrakt terminowy Heranana Diaza
Z Trustem to jest tak: albo to „firm belief in the reliability, truth, or ability of someone or something” albo “an arrangement whereby a person holds property as its nominal owner for the good of beneficiaries” (Oxford Languages). I albo oryginalny tytuł książki Diaza odczytamy jako opowieść o zaufaniu właśnie (dla mnie to jednak zbyt dosłowne, choć nie pozbawione sensu) albo jako historię człowieka i firmy, która wpływała na finansowe dzieje kraju i świata (tak!).
Ale te wszystkie rozterki to tylko jakiś marny wstępniak, bo „Zaufanie” zasługuje na więcej uwagi i o wiele mądrzejszych słów. To powieść wyjątkowa pod każdym względem – począwszy od samej formy (to cztery książki w jednej, napisane przez czterech różnych autorów), po stylowo napisaną historię będącą opowieścią o dziejach rodziny Andrew Bevela (skojarzenie z zagadkową różyczką i panem Kanem z filmu Orsona W. nasunęło się samo). Do tego tajemniczy pisarz-skandalista, szwajcarskie sanatoria, spiski, zdrady i podejrzenia, przywiązanie niekiedy nazywane miłością, niezmierzone bogactwo i stojący na szczycie złotej góry antybohater, który chce wznieść sobie pomnik „trwalszy niźli od spiżu”.
Zbyt wiele tu odniesień, zbyt wiele celowo zastawionych przez autora pułapek (w które zresztą wpada się z największą przyjemnością); zbyt wiele zaskoczeń (nie wspominając o ostatniej z ksiąg, która staje się rozwiązaniem i oświeceniem, a jednocześnie ostateczną odpowiedzią na pytanie, czym jest tytułowy „trust”), by móc o nich napisać w tak krótkiej formie.
Byłem fanem Diaza już od jego „W oddali” (a wielu sarkało i grymasiło, że Diaz wydziwia, że cuduje, że co to za styl!). To teraz macie za swoje, literaccy malkontenci 😊
Czytajcie „Zaufanie”! Absolutnie!