Recenzje

„Wydumane jakieś. Dziwne. Śmieszne wręcz, tak się nazywać”, czyli mleczarz Milkman

Był taki czas, kiedy „Mleczarz” wychodził z lodówki. Dlatego pomyślałem: niech się trochę usiedzi, okrzepnie, niech miną emocje, zachwyty i pomówienia. Kiedy wybrzmiały ochy i achy, a ci, którzy mieli czelność minąć się z Anną Burns na drodze ku czytelniczej chwale, przepadli w odmętach beznadziei, „nadejszła” pora na moją opinię.
A zatem lubię. I nie dlatego, że polityczne wątki płaszczykiem sprytnie okryte, że miasto ogarnięte konfliktem, gdzie gra orkiestra podejrzeń, plotek i społecznej kontroli. Że jakieś zaszczucia, psychologiczne formy, no i moje ulubione – że „momentami nuda, ale ogólnie wciąga”. Lubię dlatego, że bohaterka biega w parku (cytat: „Zięciu, twoja szwagierka nie będzie z tobą biegać. Leży w łóżku, otruta”) i że nie potrafi powiedzieć „nie”. To znaczy mówi o sprzeciwie, ale sobie, w duszy, w głowie i to, jak mówi, jest w „Mleczarzu” najpiękniejsze. Bo daje upust słowom („nie siadam z nim ze względu na moje rejony zapleczne”), bo sama zapędza się w kozi róg, że przerywa sobie, traci wątek, gubi się zdaniach, uczuciach i myślach. Że jej bezradność i trzpiotowatość jest rozbrajająca. Ale cóż się dziwić, skoro Burnes umieściła ją w gabinecie stworzeń wyjątkowych, od postaci tytułowej po sąsiadki, matkę, szwagrów wszelakich i siostry, po chłopaka-cudaka (w ogóle wątek warsztatu samochodowego, zupełnie nie wiem dlaczego, jakoś nie „przebił się” do opinii i recenzji, jakby był nieciekawy).
Te kolorowe ptaki, panoptikum osobowości silnych i wyraźnych, autorsko i umyślnie przytłacza bohaterkę, stąd jest raczej milkliwa, zaś jej asertywność równa się minus jeden. I jeśli spojrzy się opowieść bez zbędnego nadęcia, bez szukania opresyjnego środowiska i nadopiekuńczej matki (no bo cóż dziwnego w tym, że sąsiadki plotkują, a rodzicielka dba o cnotliwe wychowanie córki?), jeśli przyjrzy się opisanym w „Mleczarzu” mężczyznom jak na chłopaków, którzy ganiają za przysłowiowymi spódniczkami i skórzaną piłką bez składu i ładu (kto jeszcze pamięta pacyfikację bractwa zbuntowanych kobiet?), załatwiając przy tym jakieś swoje tajemnicze sprawy, dostajemy obraz zupełnie nieobcego świata. Nie trzeba widzieć białych klifów Dover ani zielonych łąk Moorlands, by odnaleźć się w tej historii, którą śmiem uważać za napisaną z humorem i biglem jakich nie spotkałem od dawna.
I jeśli – jak pisałem na początku – przyjmie się „Mleczarza” na chłodno i z dystansem, okaże się, że wcale nie taki diabeł straszny, jak opowiadają. I nie nudny, i nie gęsty, nie eksperymentalny, nie poniewierający, nie odpływający również w oceany abstrakcji i wydumań. 
Wyjątkowa książka wyjątkowej autorki. Polecam.  

Poza oceną pozostaje tłumaczenie Agi Zano, bo to majstersztyk.  

Total Page Visits: 18 - Today Page Visits: 14

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *