„O fortuna Titi!”
Są na świecie autorki i autorzy książek, którzy czegokolwiek by nie wydali, to i tak przeczytałbym „w ciemno”. Jedną z nich jest Mary Beard (bądź co bądź jest profesorem filologii klasycznej w Newnham College w Cambridge, autorką kilku książek i twórczynią fenomenalnych filmów o starożytności –Wydawnictwo Rebis, które wydało „Dwunastu…”, wprowadziło na książkowy rynek Jej „SPQR: Historia starożytnego Rzymu” i „Pompeje. Życie rzymskiego miasta”), która jak nikt potrafi dzielić się z innymi swą pasją do imperialnego Rzymu.
W „Dwunastu cesarzach” Beard – co wyraźnie należy podkreślić – nie zabiera czytelnika, by wraz z nią przeniósł się w czasy Juliusza Cezara i śledził losy jego politycznych następców – aż po Domicjana. To nie jest książka ściśle historyczna, przedstawiająca życie i śmierć każdego z Wielkiej Dwunastki; jedynie w niewielkim zakresie opisuje dzieje cezarów, a w rzeczywistości skupia się na czasach nam współczesnych (powinienem napisać „nowożytnych”).
Co zatem jest tematem tej fascynującej wyprawy do świata sztuki? Każdemu z nas znany jest, czy to dzięki obliczom na trwale uwiecznionym w kamieniu, kinowych obrazach lub w pewnej serii komiksów o galijskiej wiosce, wizerunek „typowego” rzymskiego cesarza. Wiąże się to z powtarzalnością przedstawień, różniących się w zasadzie szczegółami wyglądu takimi jak krzywizna nosa, ułożenie kosmyków włosów lub łysina. Bez trudu rozpoznamy „po wyglądzie” Cezara, czytaliśmy o najbardziej pikantnych szczegółach z życia szalonego, niespełnionego poety Nerona, który podpalił Rzym, a być może stojąc przed wielkimi (także w znaczeniu formatu) obrazami ujrzeliśmy roznegliżowane odaliski (nie mylić z rzymskimi obeliskami), oddające się orgiom urządzanym przez bezecnego Tyberiusza. O podbojach (nie tylko miłosnych) Juliusza Cezara i jego zgonie śmiem twierdzić, że wie każdy szanujący się legionista.
Tymczasem Beard zaskakuje czytelnika, gdyż pyta: dlaczego właśnie ta dwunastka stała się tak popularna w świecie sztuki? Dlaczego uwieczniano i kopiowano ich wizerunki już w czasach Odrodzenia, gdy „moda” na starożytność dopiero raczkowała? Czy chciano w ten sposób dodać sobie splendoru, odwołać się do potęgi cesarstwa dla osiągnięcia politycznych wpływów? Zastanawia się, co twarze dyktatorów (i łączące się z nimi konotacje) znaczyły kiedyś i co znaczą dzisiaj. Czy mogą wywoływać (prócz poczucia, że obcuje się z pięknem czy „sztuką wysoką”) jeszcze jakąś głębszą, dwuznaczną siłę oddziaływania? Ale zanim Autorka pozwoli czytelnikowi odpowiedzieć sobie na te zagadki, zadaje pytanie fundamentalne, którego – przyznam szczerze – sam sobie nigdy nie zadawałem: skąd w ogóle wiadomo, jak wyglądał Neron, Kaligula, Tytus, August a jak ów najsłynniejszy z nich, Juliusz? Na podstawie jakich archeologicznych dowodów ustalono ponad niebudzący wątpliwości fakt, że ów miał spiczasty nos, tamten wydatną grdykę, a inny jeszcze był otyły i łysawy. I tu właśnie rozpoczyna się prawdziwa ekscytująca podróż: Beard prowadzi czytelnika przez meandry pomyłek i fałszywek, pokazuje błędy w identyfikacjach słynnych dzieł sztuki, a jej konkluzja stawia do pionu: okazuje się bowiem, że mimo tyle lat badań, archeologicznych odkryć, nadal wiemy niewiele, a w zasadzie to nic. „Dwunastu cesarzy” jest bowiem opowieścią o historii odkryć, błędnych identyfikacji dzieł i zmieniających się interpretacji. O tym, jak podobizny rzymskich cesarzy gubiono i odnajdywano, jak mylono jedne z drugimi. To wyprawa w świat bogactwa cesarskich portretów, twórców ich wizerunków oraz tego, jak dowolnie traktowano granicę pomiędzy historyczną prawdą, a potrzebą dostosowania dzieła do współczesności i żądań zamawiającego.
Okazuje się, że przedstawienia słynnej dwunastki to nie kwestia kilku toskańskich pałaców czy zamków brytyjskich lordów, gdzie wizerunki cesarzy, zamknięte przed ciekawością i oczyma wścibskich, widniały i na obrazach, paterach ale i na serwisach obiadowych. Książka Mary Beard jest – jak już pisałem – fascynującą wyprawą przez kraje świata – od Ameryki Północnej i pewnego sarkofagu, w którym „NIE POZWOLIŁ się pochować” jeden z amerykańskich prezydentów, przez europejskie gotyckie kościoły, gdzie cesarzy przedstawiano w strojach średniowiecznych, aż po pracownie i dzieła wielkich malarzy przełomów od XV do XIX wieku. „Moda” na cesarzy rosła wraz z zapotrzebowaniem na upiększanie palazzo i zamków, a w nich – sal reprezentacyjnych i balowych. W istocie bez względu na to, gdzie trafimy, czy będzie to pałac hiszpański, angielski czy też włoski, staniemy przed tym samym dylematem identyfikacji: artyści korzystali bowiem z twórczości swych poprzedników, pozwalając sobie na dodanie do wizerunku portretowanego cesarza coś od siebie. Krążymy zatem z Autorką po tych wszystkich wspaniałych miejscach, zaglądamy za blejtramy, wytężamy wzrok, unosimy głowy do góry i – czy to na płótnach, tkaninach i freskach, odnajdujemy znajomych dwanaście twarzy. I okazuje się, że mimo że daty ich powstania (namalowania, wyrzeźbienia, utkania itp.) dzieli nawet setka lat, cesarskie twarze są podobne do siebie, powtarzają przyjęty kiedyś (kiedy?) wzór, kopiowany raz udolnie, raz mniej udanie. Ciągle jednak umyka gdzieś sam początek, geneza tych dzieł, a sprawy nie ułatwia historia niczym z najlepszego kryminału – zaginione obrazy Tycjana, niszczone manuskrypty, błędy przy kopiowaniu, falsyfikaty, podpalenia, celowe zatapiania rzeźb i wojenna pożoga…
Beard wielokrotnie podkreśla, że praca nad książką zajęła jej czternaście lat. Przemierzyła kontynenty, badała wszystkie możliwe do zbadania tropy, by dowiedzieć się, w jaki sposób już w starożytności tworzono wizerunki cesarzy. Spróbowała odpowiedzieć na pytanie, czy możemy być pewni, że któreś z licznie zgromadzonych chociażby w Muzeach Watykańskich popiersi cesarzy (uznawanych przez wielu za rzymskie autentyki) rzeczywiście przedstawia któregoś z wielkiej dwunastaki? Czy jest wykutym w marmurze obliczem wykonanym „z natury”, czy też opartym jedynie na wzorcu, a jeśli tak to czyim i jakim? Sporządzonym na czyje polecenie? Skąd mamy pewność, że jedna z rzeźb to Witeliusz czy Wespazjan, a nie na odwrót, skoro popiersia (a tych potrafiło być w latach rządów każdego z cezarów i tysiące sztuk) nie były podpisywane, lub zostały znalezione w miejscach tak odległych od Rzymu, że trudno nawet ustalić, w jaki sposób się tam znalazły? Beard punktuje przypadki, kiedy wątpliwości o datowaniu konkretnej rzeźby sięgały nie kilkudziesięciu lat, lecz – bagatela – całych epok! Co naprawdę zakrawa na udany żart, to konstatacja, że skoro w starożytnym świecie posągi krążyły po imperium z miasta do miasta i dziś nie możemy nic pewnego powiedzieć o uwiecznionym w marmurze wizerunku, to ów ubrany w antyczny strój jegomość przez jednego z badaczy może zostać uznany za cesarza, a przez drugiego za „typowego rzymskiego mężczyznę”. Nie można więc się dziwić, śmieje się Autorka, że nawet w największych z muzeów, rzymskie rzeźby nie tylko zmieniają swe położenie, ale także zmianie ulegają znajdujące się pod nimi określenia imion i profesji. W zależności od aktualnie obowiązującej identyfikacji, są przez pracowników tych przybytków albo chowane w miejsca mało uczęszczane (by ukryć wcześniejszy blamaż) albo wystawiane w główne przejścia, by każdy mógł się przekonać o autentyczności posągu z IV w. p.n.e.
Nie chcę opisywać licznych ścieżek, którymi podążyła Autorka, bo podróżowanie z nią to istna przyjemność. „Dwunastu cesarzy” gwarantuje masę zaskoczeń, zwłaszcza że książka została wydana w najlepszy z możliwych sposobów – jest pełna fotografii, dzięki którym możemy podążać wraz z toczącym się śledztwem i upewnić się, czy przedstawiana wersja wydarzeń ma „ręce i nogi”. Beard pisze lekko, ze swadą i żartobliwie. Nie sili się na profesorki ton, nie twierdzi, że ma rację, jest w pełni obiektywna i zawsze to czytelnikowi pozwala podjąć ostateczną decyzję o prawdziwości stawianej przez nią tezy. Nie opiera się na domniemaniach, rzetelnie przytacza fakty jak i bibliografię (tam, oczywiście, gdzie było to możliwe). Załącza wierszowanie podpisy Aegidiusa Sadelera i ustępy ze Swetoniusza, spisane także po łacinie, dzięki którym identyfikowano i tworzono wizerunki postaci, dając możliwość własnej interpretacji tekstu.
Dzięki temu staje się „Dwunastu cesarzy” książką idealną nie tylko dla miłośnika starożytnego Rzymu, ale każdego ciekawego świata, wrażliwego na piękno i pragnącego zabawić się w odkrywcę antycznych zagadek czytelnika.
Książkę otrzymałem dzięki portalowi sztukater.pl.