„Taśmy rodzinne” Macieja Marcisza
„Taśmy rodzinne” były dla mnie podwójną wyprawą, nie tylko literacką, ale przede wszystkim nostalgiczną, bo sięgającą czasów transformacji, a zatem mojej młodości. Dzięki stworzonym przez Autora bohaterom wyprawą szaloną, jak opisywana w niej przeszłość, a jednocześnie refleksyjną, skrywającą o nas smutną prawdę. Można na „Taśmy” sarkać (są tacy, jak zawsze), ale debiutancką książkę Macieja Marcisza czytało się rewelacyjnie (nie odkryłem Ameryki, wiem).
„Taśmy” to kolorowa książka, dokładnie taka jak okładka. Jak piętrzące się na rynkowych stoiskach i na półkach pierwszych osiedlowych wypożyczalni wideo pudełka z kasetami VHS. Jak bogactwa naprędce otwieranych hurtowni i budek z hotdogami. To historia o tych, którzy trzydzieści lat temu (o rety!) na taśmach sony, tdk czy panasonic nagrywali filmy z Rambo. Opowieść o obietnicach bogactw i przepychu Zachodu, która wylewał się z magnetowidów jak wymiotujący tęczą jednorożec. Wreszcie to historia tego, co na taśmach zarejestrowano domowymi kamerami: komunie, wesela, zielone garnitury, tapiry, klocki lego i rodzinny wyjazd do Legolandu…
Maciej Marcisz z polotem opisuje nowobogacki świat, gdzie podczas niedzielnych zakupów lekką ręką wydaje się kilkanaście tysięcy złotych, naigrywa się z zacofania innych i uważa siebie za lepszego. Smutny to jednak świat i przykra to dla nas prawda, bo kasetowe kolory z czasem płowieją, a szczęście rodzinne i miłość okazują się być zapisem czegoś nierealnego, straganową pamiątką zarejestrowaną na taśmach VHS. W czeluściach ekskluzywnie wykończonego domu, będącego wyznacznikiem trendów w okolicy, czai się duchowa pustka, miałkość, niezrozumienie i brak uczuć.
To książka o zachłanności konsumpcji. O tym, jak wielu sądziło, że dzięki sukcesowi i pieniądzom uda im się wyrwać z szarych domów i brzydkiej rzeczywistości. I jeśli na koniec im się udało, okazuje się, że szarość i brud ich nigdy nie opuściły. Otaczają się bogactwem i szczycą się nim, mimo że ciągle pozostają w mentalnym ubóstwie.
W „Taśmach” można się zagłębić, szukając w nich prawd o współczesnej Polsce. Można je również czytać wprost, co nie pozbawi Czytelnika frajdy podczas śledzenia losów bohaterów.
PS. Czytając Macieja Marcisza, skojarzyła mi się książka Rafała Szamburskiego „Chłopcy z ulicy Gorzałki”, równie elektryzująca, może bardziej dosadna i brutalna, ale poruszająca te same tematy: pieniędzy, miłości i rodziny. Obie polecam!