„Smutne, smutne, nic na to nie poradzę”
„To całe lato, smutne, smutne, nic na to nie poradzę, ładna pogoda zawsze napełniała mnie melancholią” – powiada Winterberg narratorowi książeczki-broszury, będącej kontynuacją „Ostatniej podróży Winterberga” Jaroslava Rudiša.
Zacznę nietypowo bo nieco z lekką przyganą – jak do czorta napisać recenzję, która nie byłaby dłuższa od recenzowanej książki? Postaram się zatem streszczać i nie zwodzić – „Trieste Centrale” to sentymentalna opowieść, podczas której wspomniany Winterberg udaje się z Berlina Zachodniego do Triestu. Pamięcią wraca do minionych dni, wspólnie spędzonych z żoną, zaś nadmorskie włoskie miasto staje się dla niego portem szczęśliwości. Jego zachwytom nie ma końca – opisy trasy kolejowej z Berlina do Włoch i tytułowego dworca stają się symbolem bitew, jakie z materią stacza na co dzień człowiek: jedni pokonują przepaści i góry, by poprowadzić tory dla maszyny parowej, inni walkę staczają w sobie, zmagając się z chorobą, która ukradkiem zabiera im życie.
Winterberg opływa swymi wspomnieniami, zatraca się w nich. Nie chce dopuścić do siebie prawdy o tym, że wszyscy, o których opowiada, już nie żyją. Berlińska kawiarnia i pity w niej przez pana Krausa złoty wywar przywołują mu obraz Poli, która jak nikt potrafiła nalewać piwo w Heidelberger Krug. Tysiąc dziewięćset trzynasty rok, przełęcz Brenner i czerwona książeczka: winterbergowski bedeker jest biletem w przeszłość. Ruszamy w podróż: Rzymskie Tergeste, Triest… Najlepsze wędzone mięso z kiszoną kapustą i piwo, lepsze nawet od czeskiego… W tle zostawiamy nazistowskie spopielarnie, mijamy żelazną kurtynę, zamek Miramare, arcyksięcia Maksymiliana i całą monarchię Austro-Węgierską, a to wszystko znów jest tylko odniesieniem do czasu, który przepływa między palcami, który bezlitośnie niszczy wszystko to, co kochamy.
„Trieste Centrale” – dworzec i opowieść – są zatem szansą na uzdrowienie, a jednocześnie ostatnim przystankiem podróży, jaką jest miłość i jaką jest życie.
Pozostaje mi tylko zacytować na koniec słowa, która Winterberg powtarza jak mantrę – wszystko to smutne, smutne.
Ale za to ilustracje Haliny Kirschner przepiękne.
Książkę otrzymałem z portalu Sztukater.